niedziela, 29 września 2013

007 Sekretne Spotkania

7 komentarzy:


    Nasze życie nie zawsze jest dobre, często oczekujemy, że kiedyś tam w przyszłości czeka nas coś lepszego, wspanialszego, porywającego… lepszy dom, partner, większa wiedza, więcej kasy…  jednak… gdy przyszłość już nadchodzi zaczynamy myśleć nad tym, że jednak kiedyś było lepiej, że nasz wybranek był najlepszy spośród wszystkich, a życie też było dużo słodsze i przyjemniejsze niż obecnie.
 Larrysa Nicolson często myślała nad swoją przeszłością, w której był… Nathaniel. Ich poznanie, rozmowy do rana, pocałunki. Wszystko było takie słodkie i szczere… przynajmniej ona była pewna, że to takie właśnie było; do pewnego momentu. Nie mówiła o niczym swoim przyjaciółkom bo wiedziała, że nazwą ją idiotką i będą odradzać czegokolwiek, poza tym ona nie miała zamiaru nic z tym robić. Nate oszukiwał ją i zdradzał, zniszczył ją od wewnątrz, coś utraciła. Był jej pierwszą prawdziwą miłością i jak do tej pory ostatnią. Od jakiegoś czasu obserwując Sylvię i jej chłopaka- to jak spacerują przy jeziorze, trzymają się za ręce i mówią sobie czułe słówka- poczuła ukłucie zazdrości.
 Niewielki, nagły ból w okolicach serca. Brakowało jej tego, tych utraconych chwil w objęciach blondyna. Wiedziała, że to już nie wróci, ale nocami, takimi jak ta… gdy w pokoju dało się słyszeć miarowe oddechy dziewczyn lubiła leżeć w ciemności i myśleć, rozpamiętywać chwile, które już nigdy nie wrócą. Czasami w oku zakręciła się jej łza, ale dzięki temu rano wstawała z uśmiechem na ustach, z gotową maską radosnej młodej kobiety gotowej na stawianie czoła  wyzwaniom i problemom nowego dnia. Udawała twardą i szczęśliwą, ale w rzeczywistości taka nie była. Jej wnętrze było delikatne i kruche obecnie w ruinie. Aby je odbudować trzeba było lat i odzyskania zaufania do ludzi.
 Tak, Larrysa nie ufała już ludziom, nawet tym najbliższym. Próbowała, ale często w komplementach doszukiwała się fałszywych słów i drwin. Nie była pewna czy tak było w rzeczywistości czy tylko jej umysł tak to rozumiał.
  Usłyszała jak ktoś podnosi się cichutko z łóżka; dostrzegła odbijające się w świetle księżyca białe włosy; wiedziała już, że to Vivienne. Dziewczyna otworzyła drzwi i zniknęła za nimi. Larrysa nie wiedziała dlaczego, ale podniosła się z łóżka, zarzuciła na siebie swój ciemnoniebieski nieco wypłowiały szlafrok, który dostała od babci mieszkającej w Kanadziei bardzo go lubiła; miał już tak wiele lat, a ona nadal go ubierała… to jedyna rzecz, pamiątka, która pozostała jej po babci Danieli, która zmarła przez nieudany eksperyment; eliksir- pomyliła składniki i jej dom eksplodował, a ona i dziadek Feliks spłonęli w nim. Na palcach opuściła dormitorium i weszła do Pokoju Wspólnego akurat zauważyła jak przejście w ścianie zamyka się więc ruszyła szybko w tamtą stronę.
- Czysta Krew- powiedziała cicho po czym wyszła na korytarz. Zobaczyła jasne włosy znikające w ciemności. Przyśpieszyła kroku idąc za Girardet, która zmierzała w górę schodów. Szła za nią cichutko pilnując aby nie  stracić jej z oczu. Dziewczyna najwyraźniej szła na wieżę astronomiczną. Larrysa podziwiała ją, że tak bardzo ryzykuje skradając się po zamku o tej porze samotnie mimo tego, że tempo Vi było szybkie, a jej kroki  bezszelestne; niczym jakaś zjawa, której stopy nie dotykają gruntu.
 Larrysa zatrzymała się w cieniu dawanym jej przez drzwi, obserwując dziewczynę, która coś do kogoś mówiła…”Czyżby zwariowała?” przemknęło jej przez głowę, ale nagle znikąd pojawił się Harry Potter; brązowowłosej ledwo udało się zatrzymać pisk chcący wydobyć się z jej ust.
- Dziwne, prawda?- odwróciła się szybko za siebie. Zobaczyła rudowłosego, piegowatego chłopaka,przyjaciela Pottera.
-Co Ty tu…- zaczęła zdziwiona.
-To co Ty.
- Dlaczego oni się tu spotykają?- zapytała z zaciekawieniem obserwując dwójkę pogrążoną w rozmowie pod gwiaździstym niebem, ale to księżyc świecił dziś najjaśniej; była pełnia ...
- Nie mam pojęcia. To ślizgonka, ale Harry chyba tego nie rozumie. Poza tym nie wiem po co w ogóle z Tobą o tym rozmawiam. Może to jakiś wasz spisek?- Lar pokręciła głową z niedowierzeniem.
- Zawsze myślałam, że Smok przesadzał z komentowaniem Twojego zachowania, ale najwyraźniej miał rację. Nie wszystko musi być spiskiem przeciwko świętym gryfonom- warknęła.
- Dobrze już dobrze, ale swoją drogą… ciekawe o czym rozmawiają; może zbliżmy się trochę… Cholera, wiedziałem żeby zabrać uszy dalekiego zasięgu.
- Poważnie byś ich podsłuchiwał? Myślę, że to ich sprawa!- powiedziała poirytowana dziewczyna- Wy gryfoni… ciekawscy, wiecznie ciekawscy.
- To w takim razie co tu robisz?- burknął Weasley, którego uszy zaczerwieniły się lekko.
- Martwiłam się o nią, że gdzieś się zgubi albo, że złapie ją Filch- stwierdziła cicho Nicolson- teraz już wiem, że … jest… bezpieczna
-Tak, w końcu jakby co to złapią ją z gryfonem, a plotki będą takie, że nawet wolę o tym nie myśleć.
-  To ich osobista sprawa, więc chodźmy stąd; dajmy im trochę prywatności- Larrysa nie wiedziała, że to mówi. Mimo wszystko była ślizgonką i niekoniecznie lubiła gryfonów, a z Chłopca-Który-Przeżył wszyscy  drwili w ich domu.
- Jesteś pewna? Może jak stąd pójdę to ona rzuci na niego jakąś klątwę albo po prostu go uśmierci? Pojawiła się niewiadomo skąd, a teraz gada sobie w najlepsze z jedyną nadzieją świata czarodziejów? Nie ufam jej.- mruknął chłopak, Nicolson zaśmiała się mimowolnie- Co Cię tak bawi?
- Ty chyba żartujesz…? Nie… nie wytrzymam tu z Tobą rudzielcu. Chodźmy. Mogę Ci zagwarantować, że Vi muchy by nie skrzywdziła- co prawda Lar nie była tego do końca pewna, ale miała nadzieję, że przekona Weasleya.
-Dobra, ale jak nie wróci do kilku godzin to będzie to tylko twoja wina.
-A co Ty się w opiekunkę  bawisz? Matko… jak dobrze, że jestem w Slytherinie.
-Taaa… wy tam się w ogóle sobą nie przejmujecie- powiedział z przekąsem chłopak ruszając w stronę schodów, Nicolson szła za nim kręcąc głową.
- Gdybyśmy się sobą nie przejmowali to chyba by mnie tu nie było, bystrzaku.
- Niby tak, ale i tak wam nie uf…- tup, tup, tup- ktoś szedł w ich stronę, Larrysa pociągnęła Weasleya za rękę i zagłębiła się w jakiś ciemny korytarz, otworzyła drzwi do toalety.
-Chyba żartujesz, to damska nie wejdę tam- zaprotestował chłopak.
- Och, przymknij się!- warknęła po czym wepchnęła go do pomieszczenia- Teraz cicho…- zbliżyła się do drzwi nasłuchując. Odgłos kroków był coraz bliżej.
-To wszystko Twoja wina, a raczej Twojej koleżanki- narzekał gryfon co bardzo denerwowało dziewczynę, ale i bawiło. Usłyszała jak kroki oddalają się, uchyliła delikatnie drzwi po to aby zobaczyć jasne włosy, idealnie ułożone, od razu wiedziała kim jest osobnik, którego włosy właśnie zobaczyła tylko co Malfoy robił o tej porze poza sypialnią…- Kto to był?- z zainteresowaniem zapytał Ron.
- Filch- odpowiedziała automatycznie dziewczyna; wiedziała, że gdyby zdradziła mu kim była osoba, która minęła drzwi toalety mogłoby to się skończyć bardzo źle- Odczekajmy jeszcze chwilę.
- Dobra, ale możesz mnie w końcu puścić…-zapytał nieśmiało chłopak. Lar spojrzała w dół; rzeczywiście nadal trzymała go za rękę. Pośpiesznie wzięła dłoń.
- Nie bój się, mój dotyk nie zabija, nie zamienisz się w zieloną gadzinę- szepnęła uśmiechając się delikatnie, uszy Weasleya całkiem się zaczerwieniły, ale na szczeście było ciemno i Nicolson nic nie zauważyła- Dobra, chodź dowcipnisiu- mruknęła wychodząc z toalety, doszli do schodów po czym zaczęli schodzić nimi  w dół.- Cóż tak zamilkłeś? Nie masz w zanadrzu kolejnych głupich uwag na temat Slytherińczyków ?
- Najwyraźniej jak na razie mi się skończyły.-odpowiedział niezbyt inteligentnie chłopak, kąciki ust Lar podniosły się niebezpiecznie.
- Ty chyba powinieneś już skręcać, tam o ile dobrze wiem jest wejście do Waszej wieży.
- Przecież muszę Cię odprowadzić.- powiedział cicho Weasley. Dziewczyna zatrzymała się nagle po czym odwróciła się w stronę chłopaka.
- Dlaczego musisz?- zapytała ze zdziwieniem.
- Nie zostawię Cię przecież tu samej, no wiesz… jesteś dziewczyną- Larrysa zaśmiała się szczerze zakrywając usta ręką.
- Poważnie? Ha ha ha! Słodki jesteś, ale nie musisz. Nic mi się nie stanie. Jestem już dużą dziewczynką.
- Mimo wszystko odprowadzę Cię-  rudowłosy nie dawał za wygraną.
-Dobrze jak chcesz- powiedziała po czym ruszyli w stronę lochów.
- Nikt nigdy Cię nie odprowadzał czy jak, że tak Cię to śmieszy?
- Ojjj ostatnim razem odprowadzał mnie mój były facet czego w sumie nie można nazwać odprowadzaniem bo był z tego samego domu co ja- odparła przypominając sobie późne powroty jej i Nate’a.
- Czyli  tak naprawdę nikt Cię nigdy nie odprowadzał. Powinnaś zapamiętać to do końca życia- mruknął- tym bardziej, że to ja jestem osobą, która bezpiecznie doprowadzi Cię do Twojej… zielonej siedziby.
-Przestań już bo nie mogę się śmiać, a rozbrajasz mnie! Jesteś taki zabawny- rudowłosy wyprostował się niezwykle z siebie zadowolony. Nicolson niemalże dusiła się od śmiechu, nie mogła uwierzyć w to, że ktoś mógł być taki jak chłopak, który ją odprowadzał, ale przynajmniej poprawił jej humor. Zatrzymali się przed wejściem do Pokoju Wspólnego Slytherinu. Dziewczyna odwróciła się w stronę Rona, stanęła na palcach i pocałowała go w prawy policzek- Dziękuję bardzo za tak przyjemną podróż, wiesz jak poprawić kobiecie humor- powiedziała chichocząc- A to za odwagę- stwierdziła ze śmiechem całując go w lewy policzek wypowiedziała cicho hasło po czym weszła do Pokoju Wspólnego zostawiając zszokowanego gryfona w lochach właściwie to sama była zaskoczona swoim zachowaniem, ale w końcu czemu nie i tak nikt nigdy się o tym nie dowie; była pewna, że rudowłosy dochowa tego małego sekretu, który mógłby zdyskredytować ich dwójkę.
**
 Vivienne weszła na wieżę astronomiczną i rozejrzała się niepewnie; gdzieś tu musiał być Harry tylko gdzie…
- Mam nadzieję, że jeszcze nie poszedłeś sobie…- rzuciła gdzieś w przestrzeń.
- Hej- spojrzała w stronę z której dobiegał głos; ujrzała dość wysokiego chłopaka z ciemnymi włosami, które znajdowały się w artystycznym nieładzie – Peleryna niewidka zawsze się przydaje- stwierdził podchodząc do niej- Myślałem już, że nie przyjdziesz, tak długo Cię nie było…
- Nie wiedziałam, że droga tu tyle mi zajmie poza tym szła za mną Larrysa w sumie to pewnie stoi przy wyjściu z wieży, ale pewnie zaraz pójdzie; wolę udawać, że jej nie widziałam- powiedziała jasnowłosa uśmiechając się delikatnie.
-  Bardzo dobrze, że tu jest bo może dzięki temu Ron sobie stąd pójdzie- w odpowiedzi na pytające spojrzenie dziewczyny wyszczerzył do niej swoje białe zęby- śledził mnie.
-Jak to się stało, że cztery dni temu nikt za nami nie szedł, a teraz przyszła aż dwójka...
- Nie mam pojęcia- odparł szczerze Harry po czym oparł się o balustradę; Vievienne zrobiła to samo. Oboje wpatrywali się w niezwykle jasny księżyć, który wydawał się być na wyciągnięcie ręki- Jeżeli mogę być szczery to sporo myślałem o naszej ostatniej rozmowie- zaczął przypominając sobie jak to opowiedział dziewczynie właściwie całe swoje życie- a raczej moim monologu i jestem zdziwiony, że spotkałaś się ze mną ponownie.
- Chyba żartujesz! Byłam, a właściwie nadal jestem pod dużym wrażeniem tej historii. Twoje życie nie było szczęśliwe zupełnie tak jak moje. Dodatkowo zapewne to jest prawda i… jesteś wybrańcem, a to oznacza, że masz nie lada misję do wypełnienia, co więcej z tego zadania właściwie nie masz prawa wyjść żywy.
-Bardzo mnie pocieszyłaś- mruknął chłopak patrząc na nią kątem oka- zdaję sobie z tego sprawę i… to w Tobie lubię- Girardet spojrzała w jego zielone oczy nadal delikatnie się uśmiechając- bezpośredniość, bo mimo, że Ron i Hermiona są moimi przyjaciółmi i zawsze mi pomagali to trochę zaczyna już mnie irytować ich biadolenie i rzucanie mi dziwnych spojrzeń; omijanie tematu Syriusza… chociaż to dobrze bo nie chcę z nimi o tym gadać. Oni mają pełne rodziny w życiu nie spotkało ich nigdy – na szczęście- nic złego więc nie zrozumieją, poza tym nie chcę nawet aby zrozumieli.
- Bardzo szlachetny jesteś- stwierdziła z uznaniem dziewczyna nadal wpatrując się w  tą cudowną zieleń; nieznacznie przysunęła się do chłopaka.
-  To również wada- uznał rumieniąc się lekko- Kurcze, jutro muszę zacząć przeprowadzać sprawdziany do drużyny quidditcha…
- Ooo, a jaką masz pozycję?- zapytała z zainteresowaniem niebieskooka.
- Szukający
- Też muszę zapisać się do naszej drużyny, chociaż… już dawno nie latałam więc muszę to przemyśleć- Harry prychnął cicho- Co? Nie wierzysz w moje umiejętności? Uwierz mi, że jestem świetnym obrońcą, kiedyś chciałam nawet iść w tym kierunku; grać w reprezentacji Francji po ukończeniu szkoły- mówiła rozmarzonym głosem jakby przypominając sobie jakieś dziecięce pragnienia, które nigdy się nie spełnią.
-Zawsze możesz zostać- tym razem to ona prychnęła- Chodzi mi tylko o to, że ślizgoni nie przyjmą Cię do drużyny.
-A to dlaczego?
- Nie przyjmują dziewczyn… Myślą, że tylko faceci dadzą radę chociaż i tak są beznadziejni. Cały czas faulują- powiedział z goryczą zielonooki.
- Skopię im tyłki w takim razie i się nie zapiszę. Skoro są tacy jak mówisz, a wierzę Ci bo widząc i słysząc członków tej drużyny muszę się z Tobą zgodzić nawet jeżeli nie chcę,  nie zaszczycę ich swoją perfekcyjną obroną.
- Malfoya też nie lubisz? Jest szukającym.
- Znowu zaczynasz? O co Ci chodzi z tym chłopakiem? Przyczepiłeś się do niego, a ja uważam, że on wcale nie jest taki zły jak myśli większość- spojrzała w księżyc tymczasem  Potter wpatrywał się w nią jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
- No nie… Ciebie też omamił?
- Uspokój się nikt mnie nie omamił ani nie zauroczył po prostu uważam, że on również przeżywa coś cieżkiego.
-Tak! To, że jego cała rodzina i on pewnie też to śmierciożercy!- Harry uniósł nieco głos.
- Jeżeli masz zamiar mówić do mnie takim tonem to nie mamy o czym rozmawiać- stwierdziła dziewczyna kierując się w stronę wyjścia; gryfon złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie obejmując, dziewczyna zdziwiła się,  nic jednak  nie powiedziała ani nie odwzajemniła uścisku.
-Nie odchodź, przepraszam.
- Dobrze już zazdrośniku… Jesteś taki… zupełnie jak brat. Mój kochany braciszek- zamruczała przytulając go.
- Braciszek?
-Tak, młodszy brat, a do tego przyjaciel.
- Nie myślisz o mnie w inny sposób?- zapytał cicho odrywając się od niej i patrząc w jej puste oczy.
- Niby w jaki?- chłopak zawahał się- No powiedz, proszę.
-  A w taki, że jestem najwspanialszym bratem na świecie. Poza tym zawsze chciałem mieć starszą siostrę- powiedział z uśmiechem, który udanie maskował to jak czuł się w obecnej chwili. Nie spodziewał się niczego, ale „brat” ? To sprawiało ból i to cholerny.
 Dobra mina do złej gry to podstawa jeżeli za wszelką cenę chce się kogoś przy sobie zatrzymać wiedząc, że wyjawienie prawdy sprawi, że osoba na której nam zależy odsunie się od nas już na zawsze pozostawiając w naszym życiu tylko żal do siebie i pustkę; wieczną pustkę.
 Jeżeli to co Harry czuł do tej nierealistycznej istoty nie było prawdziwą miłości to chłopak nie był pewny czy chce ją kiedyś przeżyć
**
 Kolejny dziwny rozdział. Przepraszam Was, ale przede wszystkim siebie; próbowałam poprawić, ale nie umiałam dlatego też go opublikowałam J z tego co się orientuję następny będzie lepszy J Dziękuję za komentarze ii w dalszym ciągu SZUKAM BETY. Zaczynają się studia nie wiem jak to będzie z rozdziałami J Wiem, że wiele osób czyta, ale z braku czasu czy chęci nie komentuje.. no, ale czemu nie.  Postaram się w październiku też dodać tak 3 rozdziały jak nie 4.

piątek, 20 września 2013

006 James Harrison

8 komentarzy:


  Na jednej z dzikich hiszpańskich plaż nad którą niebo było wręcz bajkowe; różowawe chmurki delikatnie „rozmazane”  po niebieskim niebie,  słońce powoli zanurzające się w falującym morzu. Dzień dobiega końca… Kolejny pracowity dzień Jamesa Harrisona pełen krzyków, błagań, śmiechu, płaczu, a przede wszystkim cierpienia ofiar i zadowolenia kata. Brązowowłosy mężczyzna przeczesał palcami swoje długie, lśniące włosy wpatrując się w zachód słońca na dzikiej, hiszpańskiej plaży. Denerwowało go to, że był tak daleko wysyłany w końcu miał misję; znaleźć tą cholerną małą ladacznicę i porządnie ją ukarać za to, że uciekła; co prawda o to właśnie chodziło, to dlatego nie zamknął tych cholernych drzwi, wiedział, że nie da rady za daleko wypełznąć, a tak bardzo chciał się z nią zabawić w chowanego, ale nie miał pojęcia, że Czarny Pan będzie coś od niego chciał, a niestety mimo, że próbował się mu postawić- tak, miał na tyle odwagi- to tylko na tym ucierpiał; gdy wrócił dwa dni później po dziewczynie nie było śladu; sprawdzał jaskinie, ale były w nich tylko wilki, nic więcej. Wpadł wtedy w furię, był nawet w tej cholernej Francji sprawdzając wszystkie miejsca, które kiedyś odwiedzała, ale nie odnalazł jej…  Do tej pory nie wiedział gdzie ona może być. Myślał o cholernym Durmstrangu, ale z tego co zdążył się dowiedzieć nie było jej tam. Mała czarownica wiedziała jak stać się niewidzialną. Obecnie zaniedbał trochę jej poszukiwania bo Czarny Pan bez przerwy dawał mu coraz to nowe zadania, ale jemu nie sprawiało to już takiej przyjemności jak kiedyś. Cały czas myślał o niej; o jej białej, delikatnej skórze, pełnych ustach i tych zjawiskowych oczach; o jej błaganiach aby znęcał się nad nią, a nie nad jej bratem, a potem krzyku bólu… Poczuł narastające podniecenie, oblizał swoje duże, mięsiste usta. Oj tak, nauczyłby ją dobrych manier i szacunku do starszych. Cholerna małolata zawładnęła jego ciałem i myślami, nie mógł znieść tego, że nie ma jej blisko niego. Rozmawiał już o tym nawet z Lordem Voldemortem, który obiecał, że spróbuje mu pomóc teraz mieli PODOBNO ważniejsze sprawy jak wejście do tej głupiej szkoły w Wielkiej Brytanii; Hogwartu czy jakoś tak i zamordowaniu jak największej ilości czarodziejów. Harrisonowi ta myśl nie bardzo się podobała bo wydawało mu się, że dopiero po tym zabiegu Czarny Pan naprawdę zainteresuje się jego sprawą, ale nie mógł już nic powiedzieć; to nie on rządził; co również nie bardzo mu się podobało. Zawsze działał sam; może czasami pomagało mu kilku starych kumpli, ale nikt nigdy mu nie rozkazywał- to on był od wydawania rozkazów. Teraz wszystko diametralnie się zmieniło, nie podobało mu się to ani odrobinę, czuł się stłamszony, a tego uczucia nienawidził… dlatego właśnie zamordował swoich rodzicieli… wyznaczali mu za wiele granic i w końcu cos w nim pękło, chciał być wolny i w końcu zacząć się realizować. Zabił ich, ciała zakopał w lesie niedaleko domu, spakował się i uciekł w świat, porzucając szkołę i zrywając wszelkie kontakty. Miał wtedy 15 lat był spragniony nowych wrażeń i emocjonującego życia, jeździł po świecie wtapiając się w świat mugoli aby nikt go nie znalazł; pieniądze zdobywał mordując i kradnąc; mieszkał w różnych dziwnych, cuchnących miejscach, sypiał z dziwkami, a potem przeważnie je zabijał. Raz nawet się zakochał, gdy miał jakieś 20 lat w cudownej, zjawiskowej kobiecie, Pauline Verges, poznał ją pewnej sierpniowej nocy na ulicach Paryża,a właściwie obronił przed jakimiś oprychami,  później zaprosił na drinka i odprowadził do domu;  spotykali się jeszcze wielokrotnie, brał ją w różne urocze miejsca, na romantyczne wycieczki po korytarzach Luwru czy pikniki na obrzeżach Francji przez równy rok byli nawet parą- oczywiście ona nie miała pojęcia jak zdobywa pieniądze i co robi w wolnych chwilach, mówił jej, że musi często wyjeżdżać ponieważ pracuje w Banku Gringotta w Londynie, a nie chce się tam przenieść ponieważ kocha Francję.
Wyznawali sobie miłość i obdarzali się pocałunkami, sypiali ze sobą, musiał się hamować aby nie być zbyt brutalny- ona tego nie lubiła, później zaczęły się kłótnie, nieporozumienia. Na światło dzienne powoli zaczął wychodzić jego prawdziwy charakter.W rocznicę związku oświadczył się jej na wyspie Ren,  ale ta odrzuciła zaręczyny  więc zgwałcił ją i pociął jej twarz przy pomocy czarnoksięskich zaklęć aby już nigdy nikomu się nie spodobała nie miał serca pozbawić jej życia chciał aby żyła bez miłości, bez drugiej osoby zupełnie jak on. Zostawił ją krwawiącą na tej cholernej wyspie, której z całego serca nienawidził. Nie interesował się już później jej życiem, nie miał pojęcia, że bardzo szybko znalazła jakiegoś idiotę, który nie zwracał uwagi na jej okaleczoną twarz i urodziła dwójkę zdrowych dzieci; bliźnięta; Vivienne i Iana. Cholernie mu się to nie spodobało, ale ignorował ten fakt żyjąc własnym życiem. Wszystko zmieniło się gdy pewnego ciepłego wiosennego dnia zobaczył na ulicy Vivienne… od razu mu się spodobała; była taka inna niż wszystkie; wyjątkowa; jej cera, twarz, nos, biust, nogi… wszystko było takie … inne. Do tej pory nie umiał sprecyzować co właściwie w tym kontekście znaczyło słowo „inne”, ale tak właśnie było… a później zaczęło się obmyślanie planu, śledzenie i zdobywanie informacji aby odpowiednio się nią zająć, wykraść spod opieki rodziców. W planie była tylko ona jednak aby Pauline bardziej zabolało zabrał również jej brata bliźniaka. Uroczego chłopca o zielonych oczach… On też kiedyś takie miał; zielone i żywe..teraz były wyblakłe pozbawione życia, tak jakby znudzone. Zamordował ojca dzieciaków, a jej męża na ich oczach, poobcinał mu palce u rąk i   uszy. Patrzył z lubością jak się wykrwawia by w tym czasie zabawić się z Pauline aby przypomnieć jej jak to kiedyś było… Biedna kobieta nie spodziewała się tego, że koszmar może się powtórzyć. Później spalił ich dom, wziął dzieciaki, a ją wyrzucił przez okno z dość sporej wysokości. Z tego co słyszał przeżyła, ale nie była w pełni władz umysłowych, właściwie to całkowicie oszalała.
 Miło było czasami tak sobie powspominać stare dobre czasy… Pauline była chyba jedyną istotą na całej planecie, która była w stanie go zmienić chociaż trochę, dzięki niej również przestał posiadać chociaż mgliste uczucia… może Vivienne… tak, ona też była wyjątkowa; o wiele bardziej pyskata od swojej matki, ale to właśnie go w niej urzekło; odważna, twarda, umiejąca się poświęcić, bardziej wytrzymała od brata. James nie chciał aby chłopak umarł w taki sposób, ale nie miał pojęcia, że śmieć tak szybko się wykrwawi, a nie miał przy sobie mikstury. Dziękował niebiosom, że to za niego zabrał się wtedy, a nie za nią… to ona mogła wtedy umrzeć, a tego by sobie nie wybaczył w końcu była jego ulubioną maskotką, a teraz nie ma jej… ile jeszcze miał czekać?
**
   Młody Malfoy leżał na łóżku w swoim dormitorium wpatrując się w srebrny sufit komnaty, w jego dormitorium panował porządek, w dużej trzydrzwiowej szafie z lustrem na środku wszystko było idealnie poukładane, barek pod kolor szafy był dokładnie zamknięty, ksiązki poustawiane na niewielkim stoliczku obok jego łóżka. Malfoy lubił porządek, jego ubrania były zawsze w dobrym stanie, ale właściwie to nie ma czemu się dziwić to kwestia wychowania, od czysto krwistych oczekuje się często więcej niż od tych ze świata mugoli…
 Umysł jasnowłosego zaprzątało wyznanie Vivienne; pamiętał jak ojciec opowiadał mu tą historię o dziewczynie tak podle potraktowanej, jej martwym ojcu, bracie i oszalałej matce. Pomyśleć, że tak niedawno miała wszystko, a potem jakieś bydle zniszczyło jej życie. Dziwił się, że normalnie funkcjonuje, że porusza się, oddycha, rozmawia, a nawet jest przekorna po tym wszystkim czego doświadczyła i zobaczyła… On nie dałby rady, zabiłby się, ale ona była inna; fascynująca… James Harrison rzadko bywał na spotkaniach śmierciożerców przeważnie wykonywał jakieś „skomplikowane” misje. Malfoy jednak wiedział, że Czarny Pan musi mieć jakiś cel w tym ciągłym wysyłaniu go w niewiadome miejsca.
Chłopak był ciekawy czy Harrison wie, że Vivienne jest w Hogwarcie… pewnie nie, gdyby wiedział pewnie już dawno zacząłby kombinować jak dostać się do zamku. Smok Rozmawiał z tym mężczyzną tylko raz, ale do końca życia zapamięta jego wyblakłe oczy, wyglądające zza maski, nigdy nie widział jego całej twarzy, zawsze zakrywała ją maska…ten nieco ochrypły głos. Do tej pory słowo w słowo pamiętał treść tego krótkiego dialogu…
- Dzieciaku, ile Ty masz lat?- blondyn usłyszał za swoimi plecami ochrypły, rozbawiony głos, odwrócił się, patrząc w wyblakłe, zielone oczy.
- Niewiele, ale czy to ważne? Wiek nie liczy się gdy Czarny Pan potrzebuje kogoś do wykonania misji- powiedział wypinając pierś do przodu wtedy jeszcze był taki dumny z tego, że został śmierciożercą.
- Mnie to ciekawi, więc odpowiedz póki jestem miły.
- Szesnaście.
-Za rok będziesz pełnoletni… Pewnie w Twojej szkole jest mnóstwo ładnych dziewcząt, nie wiesz czy dochodzi do Was jakaś nowa osoba?
- Jeszcze nigdy nikt nie doszedł w trakcie roku szkolnego, to jest niemożliwe.
-Nawet w wyjątkowych okolicznościach?- zapytał podejrzliwie.
-Nie wiem, ale wątpię. Gdyby ktoś miał się do nas dołączyć to na pewno już bym o tym wiedział, w końcu moja rodzina jest blisko z Ministrem Magii, a ten na pewno wiedziałby gdyby ktoś miał pojawić się w Hogwarcie.
- Dobrze, rozumiem… cholera po co Ty chodzisz do szkoły, teraz gdy jesteś śmierciożercą? Wal ich wszystkich! Wyjedź w świat baw się, żyj pełnią życia…
- To i tak już mój ostatni rok, potem… może będę żył… lepiej- mężczyzna poklepał go mocno po plecach.
-Tylko pamiętaj chłopaku… nigdy nie zakochuj się w żadnej ździrze. Zawsze rań kobiety bo jeśli tego nie zrobisz to one uczynią to pierwsze, a potem zaśmieją Ci się prosto w twarz.-splunął na ziemię i deportował się.
 Dlaczego nie domyślił się, że chodzi o Vivienne… może przez to, że absorbuje go więcej spraw; ojciec w Azkabanie, matka na skraju załamania nerwowego; cała rodzina źle traktowana przez Voldemorta, który mścił się na nich za porażkę ojca w Ministerstwie; do tego jeszcze jego misja… Inaczej wyobrażał sobie szósty rok, zupełnie inaczej, ale najwyraźniej tak już musi być.
  Girardet miała w sobie coś wyjątkowego; ten skrywany ból i cierpienie, nutka tajemnicy dodawały jej uroku, była pociągająca… Malfoy w pewien sposób  był nią zafascynowany chciał poznać ją lepiej, bliżej… interesowała go jej historia. Na pewno jeszcze nikomu tego dokładnie nie opowiadała… chciałby być pierwszym przed którym się otworzy…
- Smoku, kiedy w końcu wyjdziesz z nory? Leżysz tu już większą część dnia- do pokoju wszedł Nate i usiadł na skraju łóżka Dracona.
- Myślę…- mruknął.
- A nad czym tak dumasz? – zapytał z uśmiechem Nathaniel.
- Nad Vivienne. Zastanawia mnie i jednocześnie fascynuje- brat Seleny położył się obok Malfoya na łóżku.
- Dokładnie… ale  tak o niej może powiedzieć większość uczniów w naszej szkole… może oprócz Zabiniego między innymi- Draco spojrzał na jasnowłosego unosząc lekko brew- no wiesz… po tej akcji, która była przed eliksirami. Opowiedział mi wszystko na lekcji bo trochę się spóźniłem przez pracę domową; ledwo ją skończyłem…
- To już nie chce z nią nic mieć? Przecież od początku za nią chodził co było dość zauważalne…
-A kto za nią nie chodzi?- Nate spojrzał z zamyśleniem na Malfoya- Ty też chodzisz… i Potter… i wielu innych.
- A Ty może nie?- Smok uśmiechnął się drwiąco.
- Ja… można powiedzieć, że też, ale odpuściłbyś sobie… masz Jasmine.- tak, Nate był jedną z tych nielicznych osób, która wiedziała o dziewczynie... głównie też z tego powodu kiedyś złamał mu nos; za to, że oszukiwał jego siostrę.
- Jas… owszem jest wyjątkowa, ale to Vivienne ma w sobie to coś.
- Bo jeszcze nie jest Twoja mój drogi. Jak już z nią będziesz to przestanie Ci na niej zależeć… jak zawsze.
- Nie wiem. Jak na razie bezskutecznie próbuję się z nią spotkać. Nie rozumiem dlaczego z Potterem wyznacza terminy, a ze mną nie…
- To Duma Gryffindoru, poza tym jakby nie patrzeć to ma w sobie coś uroczego- Nathaniel zaśmiał się widząc spojrzenie przyjaciela- jest niewinny, a tego brakuje zarówno mi jak i Tobie. Mi mniej niż Tobie…
- Bardzo zabawne… a kto zdradzał Larrysę?
- Ej, stary wiesz dobrze jak było…
-Taaa…z Jasmine się nawet całowałeś więc nie gadaj.
- Zazdrosny jesteś? To był chyba jej pierwszy pocałunek poza tym wtedy jeszcze nie miała poprawionego nosa ani… chyba innych części ciała więc… nie przesadzajmy. Szału nie było.- obaj zaczęli się śmiać jakby to był najlepszy dowcip jaki słyszeli od bardzo dawna.
- Racja, troszkę jest poprawiona..
-Troszkę? Chyba żartujesz. Całkiem inna dziewczyna.
- Nie przesadzajmy. W ogóle zakończmy ten temat to nie Jasmine jest głównym celem tej rozmowy.
-Taaa… głównym celem jest pewnie to żebym pomógł ci wymyślić to jak wyrwać pannę Vivienne Girardet.
- Nie pomożesz mi. Sam muszę sobie poradzić poza tym… Nie mam zamiaru jej wyrwać tylko poznać dokładnie jej tajemnice.
- To coś nowego Smoku- Stevanson usiadł na łóżku i spojrzał na blondyna- Co jadłeś?
- Poważnie Nate.
- Mogę się założyć, że nie dasz rady nawet się z nią umówić- Nathaniel bardzo lubił się zakładać i Dracon już nawet widział przekorny błysk w jego oku.
- Nie będę zakładał się o takie rzeczy poza tym w sumie mam ważniejsze sprawy do roboty- czym on do cholery się zajmował!? Miał misję do wykonania, a on rozmawiał o jakimś sposobie zbliżenia się do dziewczyny, która z pewnością i tak zginie z ręki swojego dawnego prześladowcy.
- Oczywiście… Ciekawe czy Potter zawładnie jej umysłem.
-Chyba Ty. Nie żartuj nawet. Może i jest niewinny, ale to ślizgonka i wątpię żeby zwróciła uwagę na takiego …- urwał nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Smoku to już się dzieje. Ona już z nim rozmawia… Przemyśl to- rzucił blondyn podnosząc się z łóżka, wychodząc z komnaty i zostawiając szarookiego z  plątaniną nieskładnych myśli.
**
 Tak, wiem że z opisami przyrody, otoczenia mam pewne problemy ;) to jest moja największa przeszkoda :P po prostu wolę skupiać się na uczuciach czy dialogach, ale pracuję nad tym… jeżeli chcę spełnić swoje marzenie to muszę J Cieszę się, że podoba Wam się Drodzy Czytelnicy moja twórczość bo jak na razie piszę do przodu i idzie mi bardzo szybko i łatwo. Rozdziały są dość długie jak na moje oko; tak po 4-7 stron to myślę, że jest ok. Za niedługo październik i kolejny rok studiów… przede mną najgorszy PODOBNO rok… przynajmniej na moim kierunku i mam wiele misji… jeszcze praktyki muszę odrobić bo w wakacje „nie miałam czasu”, ale będę się starać dodawać tak jak ostatnio notki ( na początku było raz na miesiąc co moim zdaniem było trochę głupie o w takim tempie to to opowiadanie się nigdy nie skończy xd), piszę do przodu więc sądzę…hmm.. będzie dobrze. Musi być tylko BETY SZUKAM. Nie znacie jakiejś strony z betami czy coś? Bo naprawdę interpunkcja mnie wykończy kiedyś.  Dziękuję za komentarze ;)
  SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY

środa, 11 września 2013

005 Niezamierzona szczerość

9 komentarzy:


  - Draco… - duże, brązowe oczy spojrzały w te szare, pozbawione emocji- chciałabym się o coś zapytać, ale nie wiem…- cichy, niepewny głosik. Blondyn spojrzał na dziewczynę z lekkim zaciekawieniem.
- O co chodzi Jasmine? Pytaj..- powiedział gładząc ją po jej brązowych, zadbanych włosach.
- Może to wyda Ci się dziwne, ale… czy my możemy być razem…?- chłopak położył rękę na puchowej poduszce.
- Jasmine… myślałem, że tą rozmowę mamy już dawno za sobą. Przyjaźnimy się, tak? Ja nie jestem gotowy, nie chcę mieć dziewczyny na stałe. Bardzo Cię lubię, ale myślę, że zarówno Ty i ja dusilibyśmy się w tym związku. Nie podoba Ci się tak jak jest?- pocałował delikatnie jej prawe ucho, dziewczyna uśmiechnęła się.
- Podoba mi się, tylko czasami myślę, że miło by było złapać Cię za rękę na korytarzu, objąć… tak przy wszystkich żebym nie musiała być zazdrosna.
-  Nie masz o co być zazdrosna.
- A te wszystkie dziewczyny o których słyszę bez przerwy od moich koleżanek?
-Skąd puchonki tyle wiedzą? Chyba nie mówiłaś im o nas…?
- Nie, nie mówiłam… ta Parkinson-  na słowa dziewczyny Dracon zaśmiał się cicho.
- Jeżeli jesteś o nią zazdrosna to naprawdę powinnaś grać w jakimś mugolskim kabarecie.- stwierdził siadając na skraju łóżka; poczuł jak jej niewielkie dłonie gładzą go po plecach. Tak, to była jego pierwsza kochanka, która była z Hufflepuffu, domu miernot. Jednakże jej uroda wynagradzała wszystko. Lubił się na nią patrzeć, na jej ciemne, długie  włosy, duże brązowe  oczy, pełne usta, które najładniej wyglądały gdy gościł na nich jej niewinny, słodki uśmiech. Ta relacja trwała już prawie pełen rok. Jasmine była na piątym roku; rozchwytywana przez chłopaków, ale Dracon był spokojny; wiedział, że jest tylko jego; wpadła w sidła miłości, namiętności i zapomnienia. Był jej pierwszym; wiedział o tym bo sama mu to wyznała w pewną bezgwiezdną, zakrapianą alkoholem noc.
 Czy czuł coś do niej? Tak, to nie była miłość, ale coś całkiem innego  niż to co czuł do reszty dziewczyn z którymi kiedykolwiek sypiał czy był. Znali się właściwie od dziecka; jego rodzice przyjaźnili się z jej, ale dopiero w tamtym roku zobaczył w niej kobietę; wcześniej była brzydkim kaczątkiem, ale później coś się zmieniło( Draco podejrzewał, że to jakieś dość skomplikowane zaklęcia; w końcu jej nos zmienił się nie do poznania)*; zamieniła się w prawdziwego łabędzia, a on nie mógł się powstrzymać… Wiele osób uznałoby, że zniszczył tą długoletnią przyjaźń, ale on był zdania, że ją ulepszył. Taki bonus, całkiem przyjemny zresztą. Uśmiechnął się do swoich myśli po czym chwycił ją za dłoń, której opuszki palców  muskały go delikatnie po kręgosłupie.
- Przykro mi, ale muszę już iść- wstał i zaczął zbierać swoje ubranie z podłogi Pokoju Życzeń.
- Znowu tak wcześnie ode mnie idziesz…
- Mówiłem Ci już, że śpieszę się na zajęcia, a poza tym  mam pewne sprawy do załatwienia- powiedział zapinając guziki szarej koszuli- a Ty nie możesz mi pomóc- stwierdził ubiegając jej kolejne wyrzuty.
-Jak uważasz, ale myślę, że gdybyś podzielił się ze mną tą tajemnicą to może we dwójkę znaleźlibyśmy rozsądne rozwiązanie.
-  Nie ma takiego rozwiązania, zrozum to wreszcie. Lepiej żyj w słodkiej niewiedzy i… zakończmy ten temat raz na zawsze, dobrze?- popatrzył w jej oczy miał już naprawdę dość tego, że Jas za wszelką cenę chciała z niego wyciągnąć o co chodzi.
-Dobrze, proszę pana- burknęła odwracając się do niego plecami, ale niby przypadkiem  odkrywając swoje plecy i sporą część pośladków. Spojrzał na jej boskie, delikatnie opalone ciało i … zaczął rozpinać koszulę w końcu eliksiry mogą poczekać.
***
 Vivienne  razem z Larrysą i Sylvią weszły do klasy w której zaraz miała odbyć się lekcja eliksirów. Białowłosej bardzo podobał się sposób prowadzenia lekcji przez Slughorna; w ubiegłym tygodniu można było wygrać nawet Felix Felicis. Możliwe, że otrzymałaby fiolkę szczęścia, ale niestety pomyliła jeden ze składników i nagrodę otrzymał zielonooki.
 Dziewczyny zajęły miejsce  nieco oddalone od innych stolików. Lubiły tam siadać w szczególności dlatego, że w tym roku tak mało osób uczęszczało na eliksiry.
 Vi rozejrzała się po Sali; blondyna i Zabiniego jeszcze nie było, puchona też ani kilku krukonów, a… odwróciła się w drugą stronę; Harry przyglądał jej się badawczo, wytrzymała spojrzenie zielonych oczu, chłopak nachylił się do Hermiony szepcząc jej coś do ucha.
-Vi, co robisz po eliksirach?- zapytała Larrysa, dziewczyna spojrzała na nią z zamyśleniem.
-  Na pewno pójdę coś zjeść- oj tak, dzisiejszego dnia nic nie jadła i czuła już niepokojące ssanie w żołądku.
- Rozumiem więc, że pójdziesz z nami? Ruda i Sel na pewno będą już tam czekać.
-Tak, pewnie, że…
- Vivienne, możemy porozmawiać?- usłyszała za sobą głos Złotego Dziecka Gryffindoru odwróciła powoli głowę rejestrując tylko zdumione spojrzenia Lar i Sylvii.
- Tak, ale po zajęciach, przecież za moment się zaczną- odparła z kamienną twarzą.
- Myślę, że zdążymy teraz. Po zajęciach pewnie znikniesz w niewyjaśnionych okolicznościach- nie dawał za wygraną chłopak; Girardet skapitulowała w końcu ileż można kogoś unikać.
-Dobrze. Zaraz wracam- rzuciła do dziewczyn po czym wraz z zielonookim opuściła salę. Stanęli w pewnym oddaleniu od drzwi klasy.
- Dlaczego w ogóle się do mnie nie odzywasz i uciekasz mi? – jego oczy przewiercały ją, ale wiedziała, że musi być twarda w końcu to wychodziło jej najlepiej.
-Wcale nie uciekam, po prostu nie miałam ochoty na rozmowę- zdziwienie malujące się w jego oczach uspokoiło ją i poprawiło nieco humor; takiej odpowiedzi się nie spodziewał.
- Dobrze wiem, że to ma związek z tym co powiedziałaś na wieży. Wtedy gdy nazwałaś mnie Ianem… Chciałbym się spotkać na spokojnie, porozmawiać. Jeżeli oczywiście masz ochotę- dodał szybko.
- O czym chcesz ze mną rozmawiać?
- Tak, po prostu o niczym konkretnym… Możemy znowu iść na wieżę, a nawet w ogóle się nie odzywać.
- Dobrze, jeżeli to takie dla Ciebie ważne… ale o której i kiedy?
- Vi! Co robisz z Potterem?- za plecami usłyszała zdziwiony głos Zabiniego.
- Nie Twój interes- warknęła białowłosa, chłopak zagwizdał cicho.
- Tylko mi nie mów, że z nim jesteś. A to dobre… gryfiak i ślizgonka. Niezła historia, w dodatku wybrałaś taką mierno..- trzask, Zabini zaniemówił; otwierał usta, ale nie wydawał się z nich żaden dźwięk.
- Zamknij się Zabini i pilnuj siebie… EXPELIARMUS!- Blaise nie zdążył nawet pomyśleć formuły zaklęcia, Girardet miała za to całkiem niezły refleks; pochwyciła jego różdżkę i uśmiechnęła się wrednie- A teraz grzecznie wejdź do klasy i zajmij się swoim tyłkiem. Zaklęcie zaraz powinno przestać działać, ale różdżkę dostaniesz później… jeszcze zrobiłbyś sobie nią krzywdę- chłopak zaczerwienił się lekko po czym odwrócił się na pięcie i wściekły wmaszerował do klasy najprawdopodobniej nie chcąc jeszcze bardziej się upokorzyć.
- Dobra jesteś- rzucił Harry z podziwem.
- Praktyka czyni mistrzem. Denerwuje mnie jak ktoś wtrąca się w moje życie- warknęła- tym bardziej ktoś taki jak on; ktoś kto nie ma o niczym pojęcia.
- Obserwując całe zajście muszę zgodzić się z Bliznowatym… Dobra jesteś-  Harry i Vivienne jak na zawołanie spojrzeli w stronę z której dobiegał znajomy głos. Oparty o ścianę w niedbale zapiętej szacie, z  włosami w lekkim nieładzie stał Draco Malfoy; na jego twarzy gościł nikły uśmiech- spotkałem Zabiniego w Sali wejściowej, ale nie chciałem się wtrącać w wasze sprawy. Takie rzeczy już mnie nie bawią- kontynuował obracając  różdżkę między palcami; Harry uniósł swoją- Potter, Potter…  głuchy jesteś? Nie bawią mnie takie rzeczy, ale mimo wszystko- tu jego szare oczy zatrzymały się na Vi- zastanawia mnie co taka kobieta jak Ty robi z takim chłopcem jak on…
- Widzę, że chcesz zostać potraktowany jak Twój przyjaciel- stwierdziła dziewczyna patrząc w jego stalowe oczy.
- Nie… po prostu; jesteś dla mnie zagadką. Gdy już myślę, że wiem jaka jesteś to nagle robisz  coś czego w ogóle nie rozumiem.
- Jak możesz mnie znać skoro wymieniliśmy ze sobą tylko kilka słów?
- Milczenie czasami mówi więcej niż jakiekolwiek słowa- powiedział cicho doszukując się w jej oczach jakiegoś błysku, reakcji… nic takiego nie dostrzegł.
- Czyli coś nas łączy, ale teraz chciałabym dokończyć rozmowę z Harrym jeżeli łaska.
- Dobrze, jak wolisz, ale pamiętaj, że my również umówiliśmy się- odparł rzucając Potterowi złośliwe spojrzenie. Minął ich powoli jakby rozkoszując się sensem swoich słów i głupim wyrazem twarzy Chłopca-Który-Kiedyś-I-Tak-Zdechnie-Jako-Wielki-Bohater po czym zniknął za drzwiami Sali lekcyjnej.
- Poważnie? Umówiłaś się z Malfoyem? – burknął zielonooki.
- Można tak powiedzieć, ale chyba nie muszę Ci się tłumaczyć- to nie było pytanie tylko zwyczajne stwierdzenie.
- On liczy tylko na…- zawahał się.
- Tak, na co liczy? – rzuciła mu gniewne spojrzenie- A na co Ty liczysz Harry jeżeli się spotkamy? Zakochałeś się we mnie czy co jest z Tobą nie tak? Chcesz być moim obrońcą na białym koniu? Bronić mnie przed wstrętnymi złymi ludźmi? Wbij sobie do głowy raz a dobrze- z jej różdżki wyleciało kilka kolorowych iskierek- to, że ja potrafię S-A-M-A o siebie zadbać! Nigdy nie byłeś w takich sytuacjach jak ja więc nie wypowiadaj się w tych kwestiach! Nie wiesz co przeszłam… czego byłam świadkiem
- Nie wiem czy przeżyliśmy podobne zdarzenia, ale musiałem patrzeć jak ginie mój ojciec chrzestny z mojej winy; przez to, że nikogo nie słuchałem! Cedrik Diggory – uczestnik Turnieju Trójmagicznego też zginął na moich oczach, a ja nie mogłem nic zrobić! – chłopak niemalże krzyczał denerwowało go to, że dziewczyna myśli, że tylko ją spotkało w życiu coś strasznego- To nie na Ciebie czyha Lord Voldemort pragnąc cię zamordować, a przy okazji wybić wszystkich ludzi, którzy mają dla Ciebie jakieś znaczenie, ale… tak, w sumie masz rację! Ja nic nie wiem…Mam kochających rodziców i żyję sobie w bajkowym świecie- ruszył w stronę klasy, Vi złapała go za ramię; zatrzymał się, ale ona puściła go niemal natychmiast.
- Czy ktoś trzymał Cię w uwięzi przez długi czas? Kazał Ci patrzeć jak torturują członka Twojej rodziny? Osobę, którą kochałeś najbardziej na świecie? Rozkazał Ci go męczyć bo sam zrobiłby to gorzej?  Ktoś wielokrotnie gwałcił cię i znęcał się nad Tobą? Głodowałeś, a żeby dostać pożywienie musiałeś pełzać przed jakimś zwyrodnialcem na kolanach, płacząc i nazywając go swoim Panem?  Dorzućmy jeszcze spalenie domu, zamordowanie ojca, doprowadzenie do obłędu matki i to, że dobrze wiesz, że on nie spocznie póki Cię nie znajdzie, ale nie po to by Cię zabić tylko po prostu się znęcać bo tak bardzo mu się to spodobało?- nie miała pojęcia dlaczego to wszystko mu powiedziała… teraz on wie… ominęła go wściekła na siebie i na to, że gniew przejął nad nią kontrolę na ten jeden moment… Moment, którego być nie powinno. Usiadła obok dziewczyn nie zauważając, że w przyciemnionym rogu  klasy nieco za drzwiami stał jasnowłosy chłopak patrząc przed siebie pustym wzrokiem… jakby trawiąc to co przed chwilą usłyszał. Wiedział teraz kim ona jest, słyszał jej historię, ale nie mógł uwierzyć, że kiedyś spotka bohaterkę tego dramatu. Był pewien, że kobieta, którą spotkał taki los jest w jakimś zakładzie dla opętanych, zabiła się lub po prostu umarła z rozpaczy i upokorzenia… Nie miał pojęcia, nie mógł uwierzyć w to, że dziewczyna o której opowiadał mu ojciec; przetrzymywana w jakiejś starej szopie w Szkocji wraz ze swoim bratem bliźniakiem to właśnie Vivienne Girardet, dodatkowo nie mógł uwierzyć w to, że znał jej oprawcę, który był… śmierciożercą.
**
*”operacja” nosa i reszty Jasmine Fox-  Megan Fox, której twarz i nazwisko pożyczyłam przechodziła właśnie takie operacje aby z osoby  takiej…jaką była kiedyś stać się „pięknością” jaką jest teraz stwierdziłam więc, że pożyczę sobie również ten fakt ;)
  

Osobiście rozdział nie podoba mi się. Jest taki naciągany i w ogóle dziwny. Wydaje mi się, że wszystko dzieje się za szybko, ale nie umiem zwolnić akcji. Na początku wszystko się ciągnęło, a teraz takie rzeczy. Mam nadzieję, że podoba Wam się mój nowy szablon. Dodane zostaną ramki z bohaterami, linkami, pewnie również coś o mnie… Sama nie wiem. Rozdziały będą się teraz pojawiać szybciej. Mimo, że  piszę to głównie dla siebie to bardzo  miło  czyta mi się Wasze opinie. Pozdrawiam serdecznie iii…. Wiem, że nie wszyscy czytający komentują… Was anonimy też pozdrawiam chociaż szczerze powiedziawszy byłoby miło gdybyście zaczęli pisać co o tym myślicie.

 SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY SZUKAM BETY BETY BETY BETY BETY BETY