poniedziałek, 2 grudnia 2013

013 Myśli i czyny

6 komentarzy:


Polskie olbrzymy wyraziły chęć współpracy z siłami ciemności -chociaż oczywiście nie do końca łatwo poszło - co James powitał z  pewnego rodzaju ulgą i samozadowoleniem.  Czas poświęcony na przynoszeniu prezentów Gurgowi minął szybko, a w efekcie z października zrobił się zimny listopad. Harrison był z siebie dumny,  przez cały czas spędzony z Nottem i Lestrange’a nie zamordował ani jednego z nich. Gurg był ogromny  i wyglądał naprawdę strasznie , do tego miał paskudny charakter, ale Harrison wiedział jak dogadać się z takimi osobnikami w dodatku zdobył od razu zaufanie doradców władcy. Prawda była taka, że olbrzymy nie mogły już się doczekać momentu wyjścia ze swojej kryjówki i niszczenia świata mugoli. Miały już dość ciągłego ukrywania się i ignorancji ze strony Świata Magii. Harrison ani trochę im się nie dziwił jego też szlag by trafiał gdyby musiał tkwić na jakimś zadupiu z dala od swojego życiowego powołania. Teraz był niemal pewny, że Czarny Pan całkowicie doceni jego starania i w końcu sprawa z Vivienne posunie się chociaż trochę do przodu w końcu o to w tym wszystkim chodzi- o Nią , o miejsce JEJ  pobytu. James splunął na podłogę swojego tymczasowego lokum. Stwierdził, że nim Lord Voldemort wezwie go musi odpocząć,  chociaż na chwilę bez tych dwóch przygłupów. Miał ich już serdecznie dość. Obecnie znajdował się w małym miasteczku w środku Szwecji, które leżało nad kanałem Gotyjskim. Wynajmował niewielki, obskurny pokoik nad barem dla czarodziejów. W pokoju nie znajdowało się właściwie nic; nie licząc niewielkiego, czarnego biurka z drewnianym, jasno brązowym krzesłem niepasującym do niego całkowicie stojącego przy małym, brudnym okienku przez, które z trudem można było dojrzeć  wąską, smętną uliczkę po której powoli poruszali się ludzie. Pomieszczenie Harrisona było  małych rozmiarów bo obok wymienionego wcześniej biurka, krzesła i okienka było tu jeszcze łóżko, które skrzypiało głośno przy każdym, najmniejszym nawet ruchu. Podłoga była drewniana i w całkowitości pasująca do krzesełka natomiast ściany raziły w oczy okropnym pomarańczowym kolorem, gdzieniegdzie farba odpadła co dodawało kwaterze żałosnego wyglądu.
 James nie był biedny. Lubił takie miejsca. Miejsca ociekające brudem. Podejrzane, omijane przez większość ludzi.W takich miejscach czuł się swobodnie w końcu większość swego życia spędził właśnie w takim otoczeniu. Ściągnął czarną koszulkę z krótkim rękawkiem po czym położył się na łóżku, które „głośno jęknęło”. Wpatrywał się w brudny szary sufit, który kiedyś zapewne był biały. Mimo zmęczenia i chęci samotności zaczęła doskwierać mu nuda, już tak dawno nie doświadczył żadnej rozrywki, a przecież był mężczyzną i miał swoje potrzeby, które musiał czasami zaspokoić.
 Uśmiechnął się do swoich czarnych myśli oczekując na wieczór, który już niedługo miał zapaść; w końcu niedaleko byli mugole. Miał ochotę na odrobinę zabawy z jakąś jasnowłosą mugolską pięknością, ale teraz był zmęczony. Zamknął oczy myśląc o Vivienne; o jej białych włosach pozlepianych zakrzepłą krwią, delikatnej, aksamitnej skórze; tak przyjemnej w dotyku; niewielkich stopach, drobnej budowie, dużych ustach i zjawiskowych oczach. Uwielbiał ją posiadać. Zabawiać się nią. Czuć jej słodki zapach. Słyszeć jej krzyk i przekleństwa rzucane do niego. Uwielbiał jej niewyparzony język… tak baaardzo… Myśli zaczęły mętnieć. Kraina snów zaczęła wzywać rycerza ciemności.
  Mamo… mamusiu… - mały chłopczyk z krótkimi ciemnymi włosami i łzami w oczach stał na progu drzwi. Przed nim i za nim była tylko ciemność.- Mamusiu…! Ja obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. Nie będę już niegrzeczny. Chcę tylko żebyś wróciła do mnie- dziecko patrzyło w ciemność w przed sobą, próbując doszukać się w niej jakiegoś kształtu, ruchu, ale nic nie widziało- Mamo…!!! Proszę! Wróć do mnie! Nic Ci nie jest? Tatuś nic Ci nie zrobił?- z oczu zaczęły wypływać łzy… czerwone łzy po których na twarzy pozostawały  brunatne „ścieżki” ich wędrówki. Dziecko otarło oczy; zobaczyło co wydobywa się z jego oczu i zaczęło płakać jeszcze bardziej. Krew zaczęła zalewać jego oczy tak, że nie było w stanie nic zobaczyć. Przekroczyło próg. Drzwi zamknęły się za nim z głuchym trzaskiem. Przestraszony chłopczyk zaczął walić w nie maleńkimi piąstkami, ale nic  się nie stało.  Nagle coś poruszyło się w ciemności, dziecko znieruchomiało. Przestało płakać, wytarło szybko oczy; teraz całe umazane było krwią. Spojrzało w ciemność, mrużąc duże, zielone oczy. Coś dużego zbliżało się w jego stronę. Szło na czworakach, ale nie chwileczkę to nie miało nóg ani rąk tylko dziwne łapy, zakończone długimi pazurami. Poruszało się powoli, miało długi ciemny ogon, przypominający ogon dużego jaszczura. Chłopczyk zaczął krzyczeć, ale TO nie rzuciło się na niego. Siedziało w pewnej odległości od niego. Nie było widać głowy, ale ciemnowłose dziecko nie chciało jej zobaczyć. Biło i kopało w drzwi, gdy te nagle po prostu się rozpadły… Za nimi była ciemność i ślepia spozierające z niej. Czerwone, okropne ślepia wpatrujące się w chłopczyka. Dziecko było w potrzasku. Stłumiony krzyk wydobył się z jego ściśniętego gardła. Usiadło na ziemi, płacząc. Krew lała się obficie z jego oczu, nosa i ust. Chłopak zaczął się nią dusić, próbował przestać, ale to mu się nie udawało. Paznokcie chłopczyka zaczęły mimowolnie wbijać się w jego policzki; skóra zaczęła odpadać ukazują jego wnętrze. Zgniły, śmierdzący środek. Z którego zaczęły wychodzić grube, białe larwy. Potwór siedzący w pewnym oddaleniu od niego przechylił pysk, ale widoczne były tylko jego „usta” z których wystawały długie, ostre kły. Zrobiło coś na kształt makabrycznego uśmiechu parząc na konające, przerażone dziecko. Chłopczyk mimo, że nic nie widział spojrzał w stronę potwornego stworzenia. Rzuciło się na niego otwierając szeroko swój pysk, który rozciągnął się niczym u węża.
 James Harrison krzyknął. Otworzył oczy po czym usiadł na łóżku. Znowu miał ten cholerny koszmar. To dlatego nie lubił spać.Nie lubił widzieć bezbronnego siebie narażonego na ataki dziwnych stworów. Spojrzał na okno. Panował za nim mrok. Podniósł się z łóżka, założył koszulkę, podniósł z ziemi czarną skórę, z szuflady biurka wyjął dość duży nóż po czym opuścił mieszkanie. Teleportował się do Sztokholmu; stolicy Szwecji po czym wszedł do pierwszego lepszego klubu. Nie mógł już się doczekać. Kupił piwo za mugolskie pieniądze po czym usiadł na obitej czerwoną skórą kanapie. Patrząc na zapełniony parkiet. Zwykle nie musiał długo czekać na potencjalną ofiarę- i tym razem się nie rozczarował. Klub był ubogo urządzony. Dominowały w nim ciemne kolory. Barman miał ponurą minę , a klientami byli młodzi ludzie.
- Przepraszam, możemy się przysiąść?- zapytała brązowowłosa smukła dziewczyna o wyrazie twarzy zwykłej ulicznicy, James skrzywił się. Miał już odpowiedzieć coś bardzo niemiłego, ale zobaczył, że dziewczyna trzyma za rękę śliczną, drobną młodą kobietkę z długimi blond włosami, które układały się w delikatne fale. Patrzyła na niego nieśmiało. Miała na sobie prostą, jasną sukienkę co sprawiało, że ze swoją jasną karnacją, włosami i ustami pomalowanymi ciemną szminką wyglądała jak jakiś duch. James uśmiechnął się delikatnie odsuwając się nieco w bok.
-Oczywiście. Siadajcie. Może kupić Wam drinki?
- Tak, poprosimy, ale może ja zajdę po nie?- zapytała brązowowłosa uśmiechając się figlarnie do swojej koleżanki, której policzki zarumieniły się lekko.
- Nie, ja to zrobię- powiedział idąc w stronę baru. Tak podobna do Vivienne. Zawsze szukał ofiar przypominających ją, ale ta była wyjątkowo podobna. Zamówił dwa drinki z dużą ilością wódki po czym podał dziewczynom. Z zadowoleniem zauważył, że przy stoliku  siedział tylko biały duszek. Jej koleżanka wirowała na parkiecie. Usiadł obok dziewczyny, która znowu zarumieniła się.
- Dlaczego koleżanka Cię zostawiła?
- Ona zawsze tak robi, ale to moja przyjaciółka więc muszę jej to wybaczyć- stwierdziła uśmiechając się do mężczyzny.
-Przyjaciółki nie powinny tak mówić- powiedział, dotykając palcami różdżki wystającej z kieszeni. Miał zamiar rzucić na nią zaklęcie kontrolujące i teleportować się w jakieś ustronne miejsce gdzie można pozostawić zwłoki młodej dziewczyny.
- Jest pan z zagranicy ? Słyszę, że ma Pan specyficzny akcent.
- Tak. Jestem Amerykaninem- dobrze wiedział, że szwedki lubią Stany Zjednoczone.
- Naprawdę?!- oczy niewinnej duszyczki rozszerzyły z zaciekawieniem z jej ust zaczął się wylewać potok słów, ale James nie zwracał już na to uwagi. Wyciągnął różdżkę, trzymając ją pod stolikiem, skierował na dziewczynę i wypowiedział formułę. Od razu umilkła. Wstał, a ona wraz z nim. Opuścili szybko klub. Objął ją w pasie i teleportował się do lasu w Szkocji. Do tego samego miejsca gdzie trzymał Vivienne Girardet. Weszli do szopy. James cofnął zaklęcie. Dziewczyna rozejrzała się przerażona, mężczyzna zaczął rozpinać spodnie.
- Co ja tu robię?! – krzyczała przerażona. W tej chwili tak bardzo przypominała mu Vi. Pchnął ją na ścianę podniósł do góry sukienkę, opuścił spodnie. Wziął ją brutalnie z całych sił przypierając do ściany. To trwało krótką chwilę. Skończył tak szybko, że tak naprawdę nie zdążył nawet się tym nacieszyć. Dziewczyna płakała i błagała, a jego podniecało to coraz bardziej. Nie skończył na razie. Zgwałcił ją kilkanaście razy była; dziewicą, a to potęgowało jego żądzę. Po 11 razie kobieta ledwo żyła. Puścił ją, a ona spadła na podłogę jak szmaciana lalka, cała się trzęsła, ale nie była w stanie nic powiedzieć. Harrison zapiął spodnie chwycił ją za włosy po czym wywlókł z budynku. Stłumiony krzyk wydobył się z jej gardła gdy mężczyzna wlókł ją po kamieniach i ściółce leśnej. Znaleźli się obok jaskini; jednej z tych w których szukał Vivienne. Wyciągnął nóż i rozpłatał jej brzuch z którego zaczęła wylewać się krew. Kobieta krzyczała i płakała trzymając się za brzuch, desperacko próbując powkładać do niego wylewające się wnętrzności. James Harrison zaśmiał się zimno patrząc na jej wysiłki.
 - Mam nadzieję, że Ci się podobało Vi.  Nie muszę nawet Cię zabijać. Ty już nie żyjesz. Może wcześniej pożrą Cię wilki gdy wyczują pożywienie. Przynajmniej będziesz pożyteczna.
-Błagam, nie zostawiaj mnie tu- szlochała dziewczyna na co mężczyzna uśmiechnął się tylko pogardliwie.
- Nie jesteś mi już potrzebna. Nie jesteś Vivienne. Nigdy byś mi jej nie zastąpiła- powiedział po czym ostatni raz spojrzał  w jej błagalne oczy, które nie były jasno niebieskie. Były brązowe. Skrzywił się z niesmakiem. Jak ta rozpaczająca istota mogła mu JĄ przypominać? Odwrócił się na pięcie po czym teleportował się do swojego obskurnego pokoiku na smętnej uliczce. Rozebrał się i położył na skrzypiącym łóżku. Mimo wszystko był zmęczony. Już dawno tak się nie zabawiał. Czuł niedosyt i nikt nie mógłby wypełnić tej pustki, może oprócz Girardet… ale na nią musiał jeszcze trochę poczekać co doprowadzało go do zimnej furii. Jej nigdy nie zabiłby w ten sposób. Zabijałby ją powoli, powolutku próbując całkowicie ją złamać. Raz mu się to udało.  Zabił jej brata. Nieumyślnie, ale jednak zamordował go. To złamało ją. W obecnej chwili zastanawiał się nad tym czy Vivienne ma jakąś sympatię chociaż po tym co jej zrobił pewnie nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie, w końcu to był jej pierwszy raz – z nim w tej szopie. Podniecanie zaczęło znowu mu doskwierać, ale czuł, że z każdym dniem przybliża się do swego celu.
**
 Tak! Trochę akcji myślę, że Was obudziło.