Nasze
życie nie zawsze jest dobre, często oczekujemy, że kiedyś tam w przyszłości
czeka nas coś lepszego, wspanialszego, porywającego… lepszy dom, partner,
większa wiedza, więcej kasy… jednak… gdy
przyszłość już nadchodzi zaczynamy myśleć nad tym, że jednak kiedyś było
lepiej, że nasz wybranek był najlepszy spośród wszystkich, a życie też było
dużo słodsze i przyjemniejsze niż obecnie.
Larrysa Nicolson często myślała nad swoją
przeszłością, w której był… Nathaniel. Ich poznanie, rozmowy do rana, pocałunki.
Wszystko było takie słodkie i szczere… przynajmniej ona była pewna, że to takie
właśnie było; do pewnego momentu. Nie mówiła o niczym swoim przyjaciółkom bo
wiedziała, że nazwą ją idiotką i będą odradzać czegokolwiek, poza tym ona nie
miała zamiaru nic z tym robić. Nate oszukiwał ją i zdradzał, zniszczył ją od
wewnątrz, coś utraciła. Był jej pierwszą prawdziwą miłością i jak do tej pory
ostatnią. Od jakiegoś czasu obserwując Sylvię i jej chłopaka- to jak spacerują
przy jeziorze, trzymają się za ręce i mówią sobie czułe słówka- poczuła ukłucie
zazdrości.
Niewielki, nagły ból w okolicach serca.
Brakowało jej tego, tych utraconych chwil w objęciach blondyna. Wiedziała, że
to już nie wróci, ale nocami, takimi jak ta… gdy w pokoju dało się słyszeć
miarowe oddechy dziewczyn lubiła leżeć w ciemności i myśleć, rozpamiętywać
chwile, które już nigdy nie wrócą. Czasami w oku zakręciła się jej łza, ale
dzięki temu rano wstawała z uśmiechem na ustach, z gotową maską radosnej młodej
kobiety gotowej na stawianie czoła
wyzwaniom i problemom nowego dnia. Udawała twardą i szczęśliwą, ale w
rzeczywistości taka nie była. Jej wnętrze było delikatne i kruche obecnie w
ruinie. Aby je odbudować trzeba było lat i odzyskania zaufania do ludzi.
Tak, Larrysa nie ufała już ludziom, nawet tym
najbliższym. Próbowała, ale często w komplementach doszukiwała się fałszywych
słów i drwin. Nie była pewna czy tak było w rzeczywistości czy tylko jej umysł
tak to rozumiał.
Usłyszała jak ktoś podnosi się cichutko z łóżka; dostrzegła odbijające
się w świetle księżyca białe włosy; wiedziała już, że to Vivienne. Dziewczyna
otworzyła drzwi i zniknęła za nimi. Larrysa nie wiedziała dlaczego, ale
podniosła się z łóżka, zarzuciła na siebie swój ciemnoniebieski nieco
wypłowiały szlafrok, który dostała od babci mieszkającej w Kanadziei bardzo go
lubiła; miał już tak wiele lat, a ona nadal go ubierała… to jedyna rzecz,
pamiątka, która pozostała jej po babci Danieli, która zmarła przez nieudany
eksperyment; eliksir- pomyliła składniki i jej dom eksplodował, a ona i dziadek
Feliks spłonęli w nim. Na palcach opuściła dormitorium i weszła do Pokoju
Wspólnego akurat zauważyła jak przejście w ścianie zamyka się więc ruszyła
szybko w tamtą stronę.
- Czysta Krew- powiedziała cicho
po czym wyszła na korytarz. Zobaczyła jasne włosy znikające w ciemności.
Przyśpieszyła kroku idąc za Girardet, która zmierzała w górę schodów. Szła za
nią cichutko pilnując aby nie stracić
jej z oczu. Dziewczyna najwyraźniej szła na wieżę astronomiczną. Larrysa
podziwiała ją, że tak bardzo ryzykuje skradając się po zamku o tej porze
samotnie mimo tego, że tempo Vi było szybkie, a jej kroki bezszelestne; niczym jakaś zjawa, której
stopy nie dotykają gruntu.
Larrysa zatrzymała się w cieniu dawanym jej
przez drzwi, obserwując dziewczynę, która coś do kogoś mówiła…”Czyżby
zwariowała?” przemknęło jej przez głowę, ale nagle znikąd pojawił się Harry
Potter; brązowowłosej ledwo udało się zatrzymać pisk chcący wydobyć się z jej
ust.
- Dziwne, prawda?- odwróciła się
szybko za siebie. Zobaczyła rudowłosego, piegowatego chłopaka,przyjaciela
Pottera.
-Co Ty tu…- zaczęła zdziwiona.
-To co Ty.
- Dlaczego oni się tu spotykają?-
zapytała z zaciekawieniem obserwując dwójkę pogrążoną w rozmowie pod
gwiaździstym niebem, ale to księżyc świecił dziś najjaśniej; była pełnia ...
- Nie mam pojęcia. To ślizgonka,
ale Harry chyba tego nie rozumie. Poza tym nie wiem po co w ogóle z Tobą o tym
rozmawiam. Może to jakiś wasz spisek?- Lar pokręciła głową z niedowierzeniem.
- Zawsze myślałam, że Smok
przesadzał z komentowaniem Twojego zachowania, ale najwyraźniej miał rację. Nie
wszystko musi być spiskiem przeciwko świętym gryfonom- warknęła.
- Dobrze już dobrze, ale swoją
drogą… ciekawe o czym rozmawiają; może zbliżmy się trochę… Cholera, wiedziałem
żeby zabrać uszy dalekiego zasięgu.
- Poważnie byś ich podsłuchiwał?
Myślę, że to ich sprawa!- powiedziała poirytowana dziewczyna- Wy gryfoni…
ciekawscy, wiecznie ciekawscy.
- To w takim razie co tu robisz?-
burknął Weasley, którego uszy zaczerwieniły się lekko.
- Martwiłam się o nią, że gdzieś
się zgubi albo, że złapie ją Filch- stwierdziła cicho Nicolson- teraz już wiem,
że … jest… bezpieczna
-Tak, w końcu jakby co to złapią
ją z gryfonem, a plotki będą takie, że nawet wolę o tym nie myśleć.
-
To ich osobista sprawa, więc chodźmy stąd; dajmy im trochę prywatności-
Larrysa nie wiedziała, że to mówi. Mimo wszystko była ślizgonką i niekoniecznie
lubiła gryfonów, a z Chłopca-Który-Przeżył wszyscy drwili w ich domu.
- Jesteś pewna? Może jak stąd
pójdę to ona rzuci na niego jakąś klątwę albo po prostu go uśmierci? Pojawiła
się niewiadomo skąd, a teraz gada sobie w najlepsze z jedyną nadzieją świata
czarodziejów? Nie ufam jej.- mruknął chłopak, Nicolson zaśmiała się mimowolnie-
Co Cię tak bawi?
- Ty chyba żartujesz…? Nie… nie
wytrzymam tu z Tobą rudzielcu. Chodźmy. Mogę Ci zagwarantować, że Vi muchy by
nie skrzywdziła- co prawda Lar nie była tego do końca pewna, ale miała
nadzieję, że przekona Weasleya.
-Dobra, ale jak nie wróci do
kilku godzin to będzie to tylko twoja wina.
-A co Ty się w opiekunkę bawisz? Matko… jak dobrze, że jestem w
Slytherinie.
-Taaa… wy tam się w ogóle sobą
nie przejmujecie- powiedział z przekąsem chłopak ruszając w stronę schodów,
Nicolson szła za nim kręcąc głową.
- Gdybyśmy się sobą nie
przejmowali to chyba by mnie tu nie było, bystrzaku.
- Niby tak, ale i tak wam nie
uf…- tup, tup, tup- ktoś szedł w ich stronę, Larrysa pociągnęła Weasleya za
rękę i zagłębiła się w jakiś ciemny korytarz, otworzyła drzwi do toalety.
-Chyba żartujesz, to damska nie
wejdę tam- zaprotestował chłopak.
- Och, przymknij się!- warknęła po
czym wepchnęła go do pomieszczenia- Teraz cicho…- zbliżyła się do drzwi
nasłuchując. Odgłos kroków był coraz bliżej.
-To wszystko Twoja wina, a raczej
Twojej koleżanki- narzekał gryfon co bardzo denerwowało dziewczynę, ale i
bawiło. Usłyszała jak kroki oddalają się, uchyliła delikatnie drzwi po to aby
zobaczyć jasne włosy, idealnie ułożone, od razu wiedziała kim jest osobnik,
którego włosy właśnie zobaczyła tylko co Malfoy robił o tej porze poza
sypialnią…- Kto to był?- z zainteresowaniem zapytał Ron.
- Filch- odpowiedziała
automatycznie dziewczyna; wiedziała, że gdyby zdradziła mu kim była osoba,
która minęła drzwi toalety mogłoby to się skończyć bardzo źle- Odczekajmy
jeszcze chwilę.
- Dobra, ale możesz mnie w końcu
puścić…-zapytał nieśmiało chłopak. Lar spojrzała w dół; rzeczywiście nadal
trzymała go za rękę. Pośpiesznie wzięła dłoń.
- Nie bój się, mój dotyk nie
zabija, nie zamienisz się w zieloną gadzinę- szepnęła uśmiechając się
delikatnie, uszy Weasleya całkiem się zaczerwieniły, ale na szczeście było
ciemno i Nicolson nic nie zauważyła- Dobra, chodź dowcipnisiu- mruknęła
wychodząc z toalety, doszli do schodów po czym zaczęli schodzić nimi w dół.- Cóż tak zamilkłeś? Nie masz w
zanadrzu kolejnych głupich uwag na temat Slytherińczyków ?
- Najwyraźniej jak na razie mi
się skończyły.-odpowiedział niezbyt inteligentnie chłopak, kąciki ust Lar
podniosły się niebezpiecznie.
- Ty chyba powinieneś już
skręcać, tam o ile dobrze wiem jest wejście do Waszej wieży.
- Przecież muszę Cię
odprowadzić.- powiedział cicho Weasley. Dziewczyna zatrzymała się nagle po czym
odwróciła się w stronę chłopaka.
- Dlaczego musisz?- zapytała ze
zdziwieniem.
- Nie zostawię Cię przecież tu
samej, no wiesz… jesteś dziewczyną- Larrysa zaśmiała się szczerze zakrywając
usta ręką.
- Poważnie? Ha ha ha! Słodki
jesteś, ale nie musisz. Nic mi się nie stanie. Jestem już dużą dziewczynką.
- Mimo wszystko odprowadzę
Cię- rudowłosy nie dawał za wygraną.
-Dobrze jak chcesz- powiedziała
po czym ruszyli w stronę lochów.
- Nikt nigdy Cię nie odprowadzał
czy jak, że tak Cię to śmieszy?
- Ojjj ostatnim razem odprowadzał
mnie mój były facet czego w sumie nie można nazwać odprowadzaniem bo był z tego
samego domu co ja- odparła przypominając sobie późne powroty jej i Nate’a.
- Czyli tak naprawdę nikt Cię nigdy nie odprowadzał.
Powinnaś zapamiętać to do końca życia- mruknął- tym bardziej, że to ja jestem
osobą, która bezpiecznie doprowadzi Cię do Twojej… zielonej siedziby.
-Przestań już bo nie mogę się
śmiać, a rozbrajasz mnie! Jesteś taki zabawny- rudowłosy wyprostował się
niezwykle z siebie zadowolony. Nicolson niemalże dusiła się od śmiechu, nie
mogła uwierzyć w to, że ktoś mógł być taki jak chłopak, który ją odprowadzał,
ale przynajmniej poprawił jej humor. Zatrzymali się przed wejściem do Pokoju
Wspólnego Slytherinu. Dziewczyna odwróciła się w stronę Rona, stanęła na
palcach i pocałowała go w prawy policzek- Dziękuję bardzo za tak przyjemną
podróż, wiesz jak poprawić kobiecie humor- powiedziała chichocząc- A to za
odwagę- stwierdziła ze śmiechem całując go w lewy policzek wypowiedziała cicho
hasło po czym weszła do Pokoju Wspólnego zostawiając zszokowanego gryfona w
lochach właściwie to sama była zaskoczona swoim zachowaniem, ale w końcu czemu
nie i tak nikt nigdy się o tym nie dowie; była pewna, że rudowłosy dochowa tego
małego sekretu, który mógłby zdyskredytować ich dwójkę.
**
Vivienne weszła na wieżę astronomiczną i rozejrzała
się niepewnie; gdzieś tu musiał być Harry tylko gdzie…
- Mam nadzieję, że jeszcze nie
poszedłeś sobie…- rzuciła gdzieś w przestrzeń.
- Hej- spojrzała w stronę z
której dobiegał głos; ujrzała dość wysokiego chłopaka z ciemnymi włosami, które
znajdowały się w artystycznym nieładzie – Peleryna niewidka zawsze się
przydaje- stwierdził podchodząc do niej- Myślałem już, że nie przyjdziesz, tak
długo Cię nie było…
- Nie wiedziałam, że droga tu
tyle mi zajmie poza tym szła za mną Larrysa w sumie to pewnie stoi przy wyjściu
z wieży, ale pewnie zaraz pójdzie; wolę udawać, że jej nie widziałam-
powiedziała jasnowłosa uśmiechając się delikatnie.
-
Bardzo dobrze, że tu jest bo może dzięki temu Ron sobie stąd pójdzie- w
odpowiedzi na pytające spojrzenie dziewczyny wyszczerzył do niej swoje białe
zęby- śledził mnie.
-Jak to się stało, że cztery dni
temu nikt za nami nie szedł, a teraz przyszła aż dwójka...
- Nie mam pojęcia- odparł
szczerze Harry po czym oparł się o balustradę; Vievienne zrobiła to samo. Oboje
wpatrywali się w niezwykle jasny księżyć, który wydawał się być na wyciągnięcie
ręki- Jeżeli mogę być szczery to sporo myślałem o naszej ostatniej rozmowie-
zaczął przypominając sobie jak to opowiedział dziewczynie właściwie całe swoje
życie- a raczej moim monologu i jestem zdziwiony, że spotkałaś się ze mną
ponownie.
- Chyba żartujesz! Byłam, a
właściwie nadal jestem pod dużym wrażeniem tej historii. Twoje życie nie było
szczęśliwe zupełnie tak jak moje. Dodatkowo zapewne to jest prawda i… jesteś
wybrańcem, a to oznacza, że masz nie lada misję do wypełnienia, co więcej z
tego zadania właściwie nie masz prawa wyjść żywy.
-Bardzo mnie pocieszyłaś- mruknął
chłopak patrząc na nią kątem oka- zdaję sobie z tego sprawę i… to w Tobie
lubię- Girardet spojrzała w jego zielone oczy nadal delikatnie się uśmiechając-
bezpośredniość, bo mimo, że Ron i Hermiona są moimi przyjaciółmi i zawsze mi
pomagali to trochę zaczyna już mnie irytować ich biadolenie i rzucanie mi
dziwnych spojrzeń; omijanie tematu Syriusza… chociaż to dobrze bo nie chcę z
nimi o tym gadać. Oni mają pełne rodziny w życiu nie spotkało ich nigdy – na
szczęście- nic złego więc nie zrozumieją, poza tym nie chcę nawet aby
zrozumieli.
- Bardzo szlachetny jesteś-
stwierdziła z uznaniem dziewczyna nadal wpatrując się w tą cudowną zieleń; nieznacznie przysunęła się
do chłopaka.
-
To również wada- uznał rumieniąc się lekko- Kurcze, jutro muszę zacząć
przeprowadzać sprawdziany do drużyny quidditcha…
- Ooo, a jaką masz pozycję?-
zapytała z zainteresowaniem niebieskooka.
- Szukający
- Też muszę zapisać się do naszej
drużyny, chociaż… już dawno nie latałam więc muszę to przemyśleć- Harry
prychnął cicho- Co? Nie wierzysz w moje umiejętności? Uwierz mi, że jestem
świetnym obrońcą, kiedyś chciałam nawet iść w tym kierunku; grać w
reprezentacji Francji po ukończeniu szkoły- mówiła rozmarzonym głosem jakby
przypominając sobie jakieś dziecięce pragnienia, które nigdy się nie spełnią.
-Zawsze możesz zostać- tym razem
to ona prychnęła- Chodzi mi tylko o to, że ślizgoni nie przyjmą Cię do drużyny.
-A to dlaczego?
- Nie przyjmują dziewczyn… Myślą,
że tylko faceci dadzą radę chociaż i tak są beznadziejni. Cały czas faulują-
powiedział z goryczą zielonooki.
- Skopię im tyłki w takim razie i
się nie zapiszę. Skoro są tacy jak mówisz, a wierzę Ci bo widząc i słysząc
członków tej drużyny muszę się z Tobą zgodzić nawet jeżeli nie chcę, nie zaszczycę ich swoją perfekcyjną obroną.
- Malfoya też nie lubisz? Jest
szukającym.
- Znowu zaczynasz? O co Ci chodzi
z tym chłopakiem? Przyczepiłeś się do niego, a ja uważam, że on wcale nie jest
taki zły jak myśli większość- spojrzała w księżyc tymczasem Potter wpatrywał się w nią jakby widział ją
po raz pierwszy w życiu.
- No nie… Ciebie też omamił?
- Uspokój się nikt mnie nie
omamił ani nie zauroczył po prostu uważam, że on również przeżywa coś
cieżkiego.
-Tak! To, że jego cała rodzina i
on pewnie też to śmierciożercy!- Harry uniósł nieco głos.
- Jeżeli masz zamiar mówić do
mnie takim tonem to nie mamy o czym rozmawiać- stwierdziła dziewczyna kierując
się w stronę wyjścia; gryfon złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie
obejmując, dziewczyna zdziwiła się, nic
jednak nie powiedziała ani nie
odwzajemniła uścisku.
-Nie odchodź, przepraszam.
- Dobrze już zazdrośniku… Jesteś
taki… zupełnie jak brat. Mój kochany braciszek- zamruczała przytulając go.
- Braciszek?
-Tak, młodszy brat, a do tego
przyjaciel.
- Nie myślisz o mnie w inny
sposób?- zapytał cicho odrywając się od niej i patrząc w jej puste oczy.
- Niby w jaki?- chłopak zawahał
się- No powiedz, proszę.
-
A w taki, że jestem najwspanialszym bratem na świecie. Poza tym zawsze
chciałem mieć starszą siostrę- powiedział z uśmiechem, który udanie maskował to
jak czuł się w obecnej chwili. Nie spodziewał się niczego, ale „brat” ? To
sprawiało ból i to cholerny.
Dobra mina do złej gry to podstawa jeżeli za
wszelką cenę chce się kogoś przy sobie zatrzymać wiedząc, że wyjawienie prawdy
sprawi, że osoba na której nam zależy odsunie się od nas już na zawsze
pozostawiając w naszym życiu tylko żal do siebie i pustkę; wieczną pustkę.
Jeżeli to co Harry czuł do tej
nierealistycznej istoty nie było prawdziwą miłości to chłopak nie był pewny czy
chce ją kiedyś przeżyć
**
Kolejny dziwny rozdział. Przepraszam Was, ale
przede wszystkim siebie; próbowałam poprawić, ale nie umiałam dlatego też go
opublikowałam J z
tego co się orientuję następny będzie lepszy J
Dziękuję za komentarze ii w dalszym ciągu SZUKAM BETY. Zaczynają się studia nie
wiem jak to będzie z rozdziałami J
Wiem, że wiele osób czyta, ale z braku czasu czy chęci nie komentuje.. no, ale
czemu nie. Postaram się w październiku
też dodać tak 3 rozdziały jak nie 4.