sobota, 23 listopada 2013

012 Priorytety

6 komentarzy:


 Młody Malfoy ostatni raz przeglądnął się w lustrze uśmiechając się lekko do swojego odbicia. Miał na sobie satynową, nieco rozpiętą koszulę, czarne spodnie z kieszeniami, które nie były ani zbyt luźne ani zbyt obcisłe, po prostu pasowały idealnie. Swoje jasne włosy ułożył w delikatny nieład, oczywiście nie taki jak prezentowało Złote Dziecko Gryffindoru. O nie! Włosy Malfoya to ciągle włosy Malfoya i nawet nad nieładem należy popracować aby wyglądał nonszalancko. W końcu urodzenie do czegoś zobowiązuje. Dracon rozejrzał się po swoim jak zwykle czystym pokoju, zarzucił na siebie czarną marynarkę po czym wyszedł z dormitorium; przeszedł przez Pokój Wspólny ignorując wołanie Parkinson, wypowiedział hasło po czym opuścił Dom Slytherinu. Szedł powoli lochami zastanawiając się nad tym co zdarzy się dzisiejszego wieczoru.
- Towarzystwo pijanych męczy gdy jest się trzeźwym- Draco zrównał się z dziewczyną od razu gdy odeszła od towarzystwa; stwierdził, że  nie ma ochoty na słuchanie podpitej Natashy i Nathaniela.
-Dziwi mnie, że żaden nauczyciel nie zwraca na to uwagi.
- Zwracają, ale  w niedzielę przeważnie nie patrolują korytarzy czy błoni… Idziesz do dormitorium?- zapytał gdy stali już przed drzwiami wejściowymi.
-Tak, chcę być sama- mruknęła kładąc dłoń na klamce, blondyn spojrzał jej w oczy.
- Rozumiem. Mam dzisiaj taki sam dzień. Tylko przemyślenia, nic więcej…- popatrzyła na niego uśmiechając się lekko. - Myślę, że w końcu razem pomilczymy- oparł się o drzwi z delikatnym uśmiechem.
- Nie wiem dlaczego tak bardzo Ci na tym zależy- rzuciła nie puszczając klamki.
- Szczerze? Sam nie wiem… - to była prawda.  Na początku myślał, że chodzi o rozgryzienie Jej, teraz jego celem było poznanie jej tajemnicy, ale czy rzeczywiście tylko to miał na myśli? Kiedy zobaczył ją wtedy na boisku z Potterem poczuł nieznane sobie ukłucie w klatce piersiowej, a zarazem irytację od tej pory myślał o niej coraz częściej. Czy Jasmine miała rację  wyrzucając z siebie te wszystkie brutalne słowa, które sprowadzały się tylko do tego, że Draco fascynuje się Girardet ponieważ jeszcze jej nie zdobył?
- Dobrze, Draco.- nie przypuszczał, że jeszcze się odezwie.-Możemy pomilczeć. Będę dzisiaj wieczorem nad jeziorem… Nie podam Ci dokładnej godziny, ale często tu przychodzę i siedzę obok tego starego dębu, tylko z drugiej strony, tam przynajmniej nikt mi nie przeszkadza.
-Myślałem, że częściej chodzisz na wieżę astronomiczną- te słowa wyrwały się z jego ust zanim zdążył przemyśleć ich całkowity sens; obrzuciła go zimnym spojrzeniem po czym… uśmiechnęła się?
- Panicz tak mało o mnie wie, że zaczyna to być coraz bardziej żałosne.- powiedziała cicho przez cały czas się uśmiechając. Nacisnęła dłonią klamkę, drzwi otworzyły się, a ona tak po prostu przez nie przeszła zostawiając go z plątaniną nieskładnych myśli w głowie i niejasnym przeczuciem, że dzisiaj wieczorem jeszcze ją zobaczy.
  -Draaacooo!- był już prawie przy drzwiach wyjściowych na błonia gdy usłyszał gruby głos Goyl’a. Odwrócił się szybko. W jego stronę biegła zadyszana dziewczynka, na oko z pierwszego roku z dwoma mysimi kucykami.
-Co się stało?- zapytał lekko zaniepokojony. Crabbe’a i Goyl’e mieli dziś stać przed wejściem do Pokoju Życzeń i obserwować kto będzie tam wchodził. Musiał się dowiedzieć ilu uczniów o nim wie bo zdarzały mu się pewne problemy z dostaniem się tam.  Nie rozumiał jednak dlaczego jeden z jego goryli opuścił stanowisko  i w dodatku go szukał. Dziewczynka dobiegła do Dracona z trudnością łapiąc oddech.
- Staliśmy tam z Crabbaem cały dzień. Ona wie. Jasmine… Jasmine Fox węszy… Potter też…
-Co Ty opowiadasz?- zapytał ściszając głos i rozglądając się dookoła, ale nikogo nie zauważył.
-  Ta puchonka po tym jak opuściłeś Pokój Życzeń jeszcze długo tam siedziała. Jak wyszła to długo patrzyła się na tą ścianę. Potem zauważyła nas i poszła sobie… ale później znów przylazła nawet coś do nas zagadała to uciekliśmy- Draco przewrócił oczyma, cholerne głąby- pomyślał patrząc z irytacją na dziewczynę- ale pamiętając, że kazałeś nam tam stać, wróciliśmy minął jakiś czas i pojawił się Potter… Chodził koło tej ściany, patrzył w miejsce gdzie pojawiają się drzwi. On wie…
- Mam rozumieć, że przybiegłeś tu, wykrzykując moje imię tylko w takiej sprawie? Potter nigdy nie zrozumie o co chodzi! Nie zgadnie co ma powiedzieć aby drzwi mu się otworzyły pokazując to co mi, a nawet jeśli… to ten cholerny Bliznowaty nie domyśli się co ja tam robię! –syknął, mierząc pogardliwym spojrzeniem dziewczynę, która spuściła wzrok obserwując z zaciekawieniem swoje stopy- A co do Jasmine… Nie możecie piszczeć i uciekać za każdym razem gdy ktoś coś do Was powie! To jest podejrzane! Ani stać cały dzień w tym samym miejscu!  Ona od początku wie, że ja coś robię, ale nie wie co… Nie udało jej się nigdy tego ze mnie wyciągnąć. Nie wiem dlaczego teraz zaczyna coraz bardziej się tym interesować- może chce się zemścić?- Idioto! Biegnij do łazienki, eliksir przestaje działać!- warknął, patrząc jak twarz dziewczyny coraz bardziej się zaokrągla, Goyle zasłonił się rękami po czym szybko wbiegł na schody.
- Nawet małe dziewczynki przez ciebie płaczą, Malfoy?- cholera… Wieprzlej. Jak zawsze musiał się napatoczyć w najmniej odpowiednim momencie. Dzisiaj już drugi raz. Ten dzień naprawdę nie należał do udanych. Draco powoli odwrócił się na pięcie patrząc na rudowłosego Gryfona, Pottera, i Granger, którzy weszli właśnie do zamku.
- Za to żadna nie zapłakałaby z Twojego powodu. Widziałeś się kiedyś w lustrze? – nie wytrzymał, musiał to powiedzieć był zły na Fox, Crabbae, Goyla i misję, o której na chwilę zdążył zapomnieć. Twarz Weasleya od razu zaczerwieniła się, a Malfoyowi od razu poprawił się nieco humor. Uśmiechnął się złośliwie.
-Daj spokój Ron. Chodźmy- mruknęła Hermiona popychając nieco swojego przyjaciela aby ruszył się z miejsca.
- Tleniony Dupek!- krzyknął Ronald, a blondyn tylko zaśmiał się cicho mijając Wspaniałą Trójkę i wychodząc na błonia, które o tej porze wydawały się opustoszałe. Skierował się w stronę dębu obchodząc go, ale nie zauważył  Vievienne.
 Właściwie to co on tu do cholery robił? Czego oczekiwał? Miał misję, a ta dziewczyna i tak umrze prędzej czy później. On jeszcze mógł walczyć o  honor i życie swojej rodziny. Nad nią wisiała groźba śmierci. Zaciągnąć ją do łóżka? Nie, to nie był szczyt jego marzeń. Tak naprawdę w ogóle tego nie oczekiwał. Nie pragnął jej. Przyciągała go, ale w inny sposób… niezrozumiały. Spojrzał na niebo na którym nie widać było dziś żadnej gwiazdy. Pokręcił głową. Wzbierał w nim coraz większy gniew. Jego dzisiejsze  przygotowywanie się do wyjścia, beztroska… tymczasem jego ojciec dalej gnije w więzieniu, a matka pewnie odchodzi od zmysłów tymczasem Czarny Pan cieszy się bo pewnie wie, że jest bezradny. Nie da mu tej satysfakcji. Nigdy! Ruszył z powrotem w stronę Zamku z zamiarem udania się do Pokoju Życzeń i siedzenia tam tak długo aż czegoś nie wymyśli. Dla dobra ojca, matki i reszty swojej rodziny, ale także… dla siebie. Poczuł, że na kogoś wpada,  upadł na ziemię.
-Uważaj jak chodzisz- warknął, podnosząc się ze złością.
- To Ty powinieneś uważać gdzie idziesz- odpowiedziała białowłosa dziewczyna szybko wstając z wilgotnego podłoża.
-Może i masz rację, ale teraz to nie jest ważne. Wybacz za to co zrobiłem, ale zamyśliłem się.
- Mnie też to spotkało. Jesteś bardzo niecierpliwy skoro już idziesz- patrzyła na niego tymi swoimi dużymi, pustymi oczyma. Ileż on by dał by wiedzieć co chodzi jej po głowie; jakie są jej myśli, marzenia, przeszłość? Czy przyzwyczaiła się do teraźniejszości czy nadal żyje przeszłością, a może to przyszłość trzyma ją przy życiu? Tylko co z jej przyszłością? Nad jej głową wisi kosa. Śmierć pod postacią Jamesa Harrisona czeka tylko na odpowiedni moment aby zagarnąć ją z tego świata. Cholera! Znowu to samo
- Nie o to chodzi. Zapomniałem po prostu o tym co obecnie liczy się w moim życiu. O moim priorytecie- popatrzył w jej oczy i zobaczył … błysk.
- Nie można zapominać o takich rzeczach. Ja nie zapominam tylko czasami po prostu mniej o nich myślę, ale masz rację. Tylko, że… utknęłam w martwym punkcie.
- Najgorzej jest z niego ruszyć, ale jak już się to uda…- dlaczego nadal z nią rozmawia, tego nie wiedział, ale ze sposobu w jaki mówiła do niego wynikało, że jest w podobnej sytuacji do jego, nie jest w stanie nic zrobić aby posunąć się na przód.
- Róbmy więc to co do nas należy paniczu. Nie zapominajmy co jest najważniejsze i do czego wcześniej dążyliśmy. Nie pozwólmy naszym umysłom na zapomnienie o przeszłości, ale myślmy też o teraźniejszości i wyobrażajmy sobie przyszłość. Przyszłość, w której wszystko będzie tak jak chcemy; o ile się przyłożymy i tą drugą… niechcianą, mroczną…- chłopak wzdrygnął się. Vivienne Girardet miała w sobie coś przerażającego. Teraz gdy patrzył na nią, na jej twarz; nie widział pięknej młodej kobiety tylko białego, wygłodniałego wilka.
**
 Najkrótszy rozdział w historii tego bloga (nie wliczam prologu), ale musicie mi wybaczyć. Za wszelkie błędy przepraszam. Nadal nie mam bety, ale żywię jeszcze naiwną nadzieję, że pojawi się pewnego dnia. Rozdział napisany na szybko bo w 30 minut. Nie, wcale nie jest pisany na odwal się. Nawet mając godzinę nie napisałabym go inaczej. Właściwie sam się pisał. Wiem, że cały czas Wam pisze, że akcja się ruszy itd. Itp., ale szczerze powiedziawszy nie wiem co będzie w kolejnym rozdziale.  Dowiem się jak go napiszę. Mam tylko nadzieję, że będzie dłuższy bo ten naprawdę… Przepraszam za długość, ale kurcze ileż można ciągnąć jeden dzień. Trzeba ruszyć z miejsca jak to stwierdziła Vivienne i Draco, pomyśleć o tym co ważne. Dlatego opowiadanie będę kontynuować bo jest ważną częścią powrotu do dawnej wprawy chociaż szczerze powiedziawszy poprawy nie widzę. Osobiście. Rozdziały są różne; lepsze, gorsze… nie ma arcydzieł jak na razie, ale myślę, że to się zmieni. Dla mnie cudem był prolog, ale jak niedawno go przeczytałam to jakoś stracił magię. Załamałam się tylko, że tajemniczość historii…to wszystko traci się, że tak powiem… Wydaje mi się, że wszystko jest zależne od mojego nastroju, a teraz żyję w dosyć dużym stresie więc może to przez to. Cóż… postaram się aby każdy kolejny rozdział był lepszy od poprzedniego. Myślę, że taka poprzeczka będzie dobra. Dziękuję, że czytacie!  Aaaa… nie myślcie, że nie czytam Waszych blogów. Czytam, ale tylko czasami komentuję, chociaż myślę, że teraz z moją aktywnością jest nieco lepiej niż wcześniej. Pozdrawiam! Do kolejnego rozdziału.

środa, 13 listopada 2013

011 Misja

6 komentarzy:


 Brązowowłosy mężczyzna spoglądał z zamyśleniem na otaczający go las. Powoli zaczynało się już ściemniać, drzewa rzucały wydłużone, posępne cienie. Słońce  zachodziło ostrzegając przed zbliżającą się nocą. Las ten był wyjątkowy i to nie dlatego, że był jakiś szczególnie interesujący z powodu rodzajów drzew, których było tu dość sporo czy interesującej flory jak mchy, porosty, grzyby rosnące pod strzelistymi sosnami. Las ten był specyficzny bo nie było w nim słychać żadnych dźwięków; świergotu ptaków, łamanych gałązek, wycia wilków, nawoływania się podróżnych, a nawet cykania świerszczy, nawet wiatr nie gwizdał pomiędzy drzewami.  Harrison, Nott i Lestrange pod dwoma dosyć dużymi dębami.
- Harrison co robimy? Nie możemy spędzić tu nocy- burknął Nott.
- Dzisiaj już na pewno ich nie znajdziemy, nie ma takiej szansy więc nie narzekaj tylko rozkładaj manatki. Rozpalimy ogień, zjemy coś i napijemy się ognistej Ogdena żeby trochę rozgrzać się od środka.
- Od kiedy to Ty wydajesz polecenia?- zapytał unosząc lekko brew Lestrange.
- Myślicie, że chciałem tu z Wami wyruszyć? Czarny Pan tak rozkazał. Osobiście myślę, że załatwił bym to lepiej bez dwóch narzekających na wszystko panienek. Już dawno znalazłbym olbrzymy gdyby nie Wasza zwłoka- odpowiedział James uśmiechając się pogardliwie. –Accio opał- warknął, a jego stronę poszybowały kawałki drewna, gałęzie- wingardium lewiosa- opał szybował delikatnie nad ziemią; mężczyzna skierował go w miejsce nieco oddalone od dębów- finie- drewna opadły na kupkę.
- Przestań się nas w kółko czepiać. My dłużej służymy Czarnemu Panu niż Ty. Nam ufa bardziej- rzucił Nott rozpakowując prowiant z niewielkiego plecaka, na który rzucone było zaklęcie powiększenia( mieściło się w nim dużo więcej rzeczy niż normalnie). James zaśmiał się chrapliwie.
- Wam…ufa…bardziej? Proszę Was nie żartujcie w taki sposób.
-Harrison przestań w końcu uważać się za pępek świata- powiedział cicho Nott, patrząc w wyblakłe, zielone oczy mężczyzny.
- Słuchaj mnie gnojku- James zbliżył się do mężczyzny tak, że teraz ich twarze dzieliło już tylko kilka centymetrów, Lestrange uniósł różdżkę niepewnie patrząc na dwójkę mężczyzn- Robiłem takie rzeczy w życiu o których ty nawet nie śniłeś. Zawsze sam byłem dla siebie Panem albo wydawałem polecenia innym. Nie jestem już gówniarzem, a niektóre przyzwyczajenia ciężko jest zmienić. Im szybciej wypełnię misje, które ma dla mnie Lord  tym szybciej zbliżę się do jednego z moich przyzwyczajeń. Rozumiesz? Więc zamknij mordę i rób co Ci mówię- uśmiechnął się kpiąco po czym odwrócił się w stronę ściany drzew naprzeciwko.-Wy tu wszystko przygotujcie do spędzenia nocy, a ja pójdę się rozglądnąć póki jeszcze coś widać- powiedział po czym ruszył w gęstwinę drzew powoli się w niej zanurzając.
Cholerni głupcy, że też z takimi osobnikami musiał wyruszyć na tą misję. Ledwo co a straciłby panowanie nad sobą i splunął by w twarz temu idiocie Nottowi. Za kogo on się u diabła uważa? Za jakieś super sługę Czarnego Pana? Nie no chyba nie. To nieudacznik, tak jak ten Lestrange. James nie miał pojęcia dlaczego Bellatriks wyszła za takiego mężczyznę wszak była kobietą z klasą, pełną energii i tego cudownego okrucieństwa. Miała większe jaja niż jej małżonek. Czarny Pan chyba to ją szanował najbardziej, a ona fanatycznie wręcz go kochała. Najprawdopodobniej całe życie dążyła do tego aby być jego najwierniejszym sługą. Zdaniem Harrisona ona nie była sługą była wspólnikiem w zmowie okrutników. Teraz on- Harrison- do nich dołączył aby tylko on… ani nie był niewolnikiem ani wspólnikiem. Sam nie wiedział jaką rolę tu pełni… może tą od bardzo brudnej roboty aby psychika sług Lorda nie została zbytnio nadszarpnięta. Jeżeli więc myśleć tym tokiem rozumowania to był czymś gorszym niż sługa, był idiotą, ale miał cel. Na końcu tej upodlonej ścieżki( właściwie wcale nie była taka zła w końcu lubił to co robił) czekała na niego szczupła, białowłosa, młoda kobieta z pełnymi ustami, dużymi oczyma, ponętnym ciałem i tym cudownym głosem, który brzmiał najlepiej gdy błagała o litość dla brata. James poczuł ciepło „rozlewające” się w jego kroczu. Przystanął. Nie mógł się już doczekać spotkania z dziewczyną. Nie potrafił sobie już nawet wyobrazić co jej zrobi gdy znowu będzie w jego mocy. Tym razem nie pozwoli jej uciec… już nigdy jej nie wypuści ze swoich rąk. Chyba, że… znudzi mu się, ale wtedy po prostu ją zabije jednak będzie to pewien rodzaj bólu wewnętrznego w końcu to taka cenna rzecz.
 Las w dalszym ciągu wydawał się opustoszały. Mężczyzna rozglądał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu życia. Brak zwierząt miał też dobre strony. To oznaczało, że gdzieś tu blisko musiały być olbrzymy to dlatego nie było zwierzyny. Uciekła w popłochu zrozumiawszy co za potwory zamieszkują to miejsce. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojego długiego, czarnego, skórzanego płaszcza piersiówkę, w której znajdował się trunek Ogdena po czym pociągnął z niej spory łyk. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po jego ciele, kolejny spory łyk otrzeźwił jego myślenie, uśmiechnął się do siebie i swoich myśli, planów, wyobrażeń. Zakręcił buteleczkę i schował ją do kieszeni. Smak whisky przywołał wspomnienia.
 - Pauline, może napijemy się ognistej? – brązowowłosy, przystojny mężczyzna uśmiechnął się szeroko do swojej pięknej, jasnowłosej towarzyszki. Znajdowali się w dużym, ładnym pokoju oświetlonym nikłym światłem świec rozłożonych na podłodze. Sprzętów było tu mało. Centralny punkt stanowiło ogromnych rozmiarów drewniane łóżko z baldachimem z krwiście czerwoną pościelą, płatki róż były rozsypane po podłodze, kilku meblach, które stały przy ścianie (  drewnianej komodzie i niewielkim stoliku na którym stał wazon wypełniony czarnymi różami). Mężczyzna i kobieta siedzieli na podłodze, na miękkich czarnych poduszkach,plecami opierali się o łóżko; przed nimi rozłożony był biały obrus, na którym stało kila świec pachnących lawendą, dwa- już puste-talerze oraz butelka ognistej whisky Ogdena i dwie niewielkie szklaneczki.
- Nie wiem czy to dobry pomysł- powiedziała ze śmiechem dziewczyna- Dzisiaj już chyba za dużo wypiłam-policzki kobiety były zaróżowione, a jej oczy świeciły się nienaturalnie w blasku świec.
- Przecież wypiłaś tylko kilka tych miniaturowych szklaneczek. Daj spokój…- mężczyzna nalał do szklanek sporą ilość ognistego trunku.
- James, a powiedz mi… dlaczego tak często zmieniasz mieszkania?- zapytała rozglądając się po pokoju; patrząc na jasnobrązową podłogę z prawdziwego drzewa, bordowe ściany, dwa duże okna znajdujące się z prawej strony łóżka i na ogromne lustro stojące tak aby osoba będąca na łóżku mogła się dokładnie widzieć.
- Mówiłem Ci już to setki razy. Lubię nowe miejsca- powiedział z uśmiechem wypijając łyk ognistej i uśmiechając się delikatnie do dziewczyny.
- Nie chciałbyś zamieszkać gdzieś na stałe?  Ustatkować się?
- Jestem ustatkowany. Mam Ciebie.
- Nie jestem Twoją żoną, James.
- Kiedyś będziesz- kobieta pokręciła przecząco głową wypijając spory łyk ze swojej niewielkiej szklanki.
- Nie wiem czy będę chciała prowadzić taki tryb życia jak Ty. Częste przeprowadzki, dużo alkoholu, w dodatku nadal nie wiem czy mogę Ci ufać- brązowowłosy musnął ustami jej szyję.
-Pauline przestań. Cieszmy się tą chwilą, która trwa…
- Zawsze mówisz to samo „Pauline cieszmy się chwilą” …- burknęła odsuwając się od chłopaka, w jego oczach pojawił się dziwny błysk, ale ona nie zauważyła tego.
- Kochanie czy naprawdę musimy się kłócić? To taki specjalny wieczór…
- Jedyne co jest w nim specjalne to to, że znalazłeś trochę czasu aby się ze mną spotkać…
-Zamknij się.
-Słucham?- Pauline spojrzała ze zdziwieniem na swojego partnera. On uśmiechnął się tylko nieznacznie.
-Powiedziałem żebyś wreszcie się uciszyła- odparł zbliżając swoją twarz do jej twarzy. Pocałował ją namiętnie, ale ona nie odwzajemniła pocałunku tak jak on tego pragnął więc przygryzł lekko jej wargę. Kobieta odsunęła się od niego.
- Jak mogłeś powiedzieć do mnie „zamknij się”? Myślałam, że Ci na mnie zależy- Harrison z trudem powstrzymywał się od wybuchu złości, a tym samym agresji.
-Przepraszam, kochanie. Wiesz jaki impulsywny czasami jestem. Niedawno wróciłem z Londynu z banku… mam bardzo wiele spraw na głowie. Przepraszam- kąciki ust Verges uniosły się lekko, spojrzała na Jamesa, swoimi jasnoniebieskimi oczyma.
- To ja przepraszam. Wiem ile Cię kosztuje przygotowanie wszystkiego na moje przyjście czy wybranie jakiś ciekawych miejsc w które możesz mnie zabrać o wycieczkach kilkudniowych już nie wspominając, a ja jeszcze narzekam. Jestem okropna wiem. Kocham Cię James., tak bardzo Cię kocham…- oparła głowę na jego ramieniu mrucząc mu do ucha niczym zadowolony kot.
-  Przyjmijmy, że to była wina nas obojga, a teraz spędźmy wieczór w przyjemniejszy sposób. Stęskniłem się za Tobą…- powiedział cicho podnosząc jej głową na wysokość swojej i zaczynając obsypywać ją pocałunkami, po szyi, dekolcie, policzkach, nosie i w końcu ustach. Zaczęli całować się namiętnie, biała koszula Pauline z maleńkimi czarnymi guziczkami opadła na ziemię odsłaniając kształtny biust. 
 Ognista kojarzyła mu się niemalże zawsze z nią z ich wieczorami spędzanymi razem w upojeniu alkoholowym, a później niezapomnianych nocy. Oczywiście nigdy nie porzucił gwałtów… ale tylko dla Pauline był delikatny i tylko jej tak naprawdę nie krzywdził bo pragnęła go w podobnym stopniu jak on jej; tyle tylko, że tak naprawdę ona chciała człowieka, którym on nigdy nie był. Pracownika banku Gringotta, miłego, przeważnie zachowującego się stosownie młodego mężczyzny, który często wyjeżdżał w interesach i nie lubił zbyt długo mieszkać w jednym domu czy mieszkaniu. Powód zmieniania miejsca zamieszkania? Właściciele przeważnie wracali albo zwłoki zostawały znalezione przez mugolską policję. Oczywiście James zawsze zabijał swoje ofiary tak jak robią to mugole; dusił, ciął nożem, topił, roztrzaskiwał głowę, ale i tak nie mógł sobie pozwolić na zbyt duży rozgłos bo magiczny świat mógł w każdej chwili zainteresować się tym, że morderca jest nieuchwytny.
 Dobrze jest mieć wspomnienia; tym bardziej, że świat z roku na rok staje się coraz bardziej popieprzony, a ludzie bezuczuciowi.
 Krzywy uśmiech zagościł na twarzy Harrisona; jego zimny śmiech rozbrzmiał w pustym, cichym lesie niczym apel szaleńca.
**
 Ok, ok. To taki rozdział w całości poświęcony naszej Mrocznej Postaci. Myślę, że wspominki z jego życia to dobre wyjście. Najlepiej dowiedzieć się jak najwięcej.
 Szczerze Wam powiem, że teraz musze pisać na bieżąco bo rozdziały napisane jeszcze w czasie wakacji już dawno mi się skończyły. Może zdarzyć się późniejsze dodawanie notek…za co z góry przepraszam. Oczywiście będę bardzo się starać aby nadążyć bo sama jestem ciekawa jak to się rozwinie( przeważnie wszystko samo się pisze). Pozdrawiam i dziękuję czytającym i komentującym jak i sporej części z Was, która nie komentuje bo nie chce lub nie komentuje bo nie ma czasu( co jestem w stanie w małym stopniu zrozumieć bo jestem w podobnej sytuacji).