Od
czasu sporej części nocy spędzonej na
wieży astronomicznej Harry Potter niemalże bez przerwy pogrążony był w myślach,
które krążyły wokół białowłosej rzeźby… Po tym jak nazwała go Ianem i wyrzuciła
z siebie w jednym zdaniu całe pokłady bólu, gniewu i chęci zemsty powiedziała
tylko „Proszę, nie odchodź” więc został przytulając ją do siebie i patrząc w gwiazdy, które tamtej nocy były
naprawdę wyjątkowo dobrze widoczne… Niebo było urzekające, a on- Harry nie mógł
uwierzyć w to, że znajduje się na szczycie wieży, a dziewczyna-zagadka wtula
się w niego. Czuł jej ciepło, gładził ją delikatnie po włosach, które były
wyjątkowo gęste i aksamitne ona trzymała go za dłoń splatając swe długie palce z
jego palcami… Miotało nim wtedy tak wiele uczuć… uczuć, których nie czuł nawet
do Cho… Zauroczenie Azjatką było szczeniackie, a to co czuł do Vievienne
wydawało się magiczne. Pojawiło się niczym za dotknięciem magicznej różdżki i w
szybkim tempie wtopiło się w jego duszę… Nie wiedział czy ją kocha… czy to w
ogóle możliwe… wiedział tylko, że Francuzka stała się dla niego kimś
specjalnym, wyjątkowym, ale nie takim jak Ron, Hermiona, Cho czy ktokolwiek
inny… to było dziwne uczucie z jednej strony dobre, ale z drugiej niepokojące.
Był zagubiony i myliło go zachowanie dziewczyny. Po kilkugodzinnym siedzeniu w
milczeniu wstała powiedziała „Dziękuję” po czym wyszła zanim on zdążył w
jakikolwiek sposób zareagować. Zrozumiał jednak, że nie chciała niczyjego
towarzystwa więc odczekał chwilę i poszedł do dormitorium. Od tego wydarzenia
minął tydzień, a ona oprócz cichego „Cześć” gdy go mijała nie mówiła nic innego. Często widywał go z grupką
ślizgonek, które rozpoznawał ze wspólnych zajęć oraz Zabinim i Natem, którzy
najczęściej pojawiali się dosłownie z nikąd. Malfoy Nie towarzyszył im.. Harry
nigdy nie mógł go wypatrzeć. Rzadko był również w Wielkiej Sali co oznaczało,
że prawie nic nie jadł, a to już na pewno musiało znaczyć, że coś knuje. Złoty Chłopak mimo całej swojej fascynacji Vi
nadal posądzał Dracona o niecne plany. Miał przeczucie, a jego przeczucia
przeważnie się sprawdzały.
– Tak jak wtedy gdy zginął Syriusz?- odezwał się cichy głosik w jego
głowie. Chłopak pokręci głową próbując wyrzucić z niej złą myśl- Wtedy też myślałeś, że masz rację. Przez
Twój błąd on gryzie teraz ziemię i już nigdy go nie zobaczysz-
Ciemnowłosy po raz kolejny pokręcił
głową… takie myśli nawiedzały go w wakacje bardzo często, był pewny, że już się
ich pozbył, ale najwyraźniej wcale nie było to takie łatwe.
Oczywiście, tęsknił… Dopiero co
na trzecim roku dowiedział się, że jednak na świecie jest ktoś taki jak ojciec…
a dwa lata potem przez jego własną głupotę, naiwność i niestosowanie się do
poleceń Dumbledore’a Syriusz Black wpadł
martwy za zasłonę. To bolało i zawsze będzie boleć, ale mimo wszystko cały czas
przekonywał swój umysł, że Black’owi jest dobrze tam gdzie jest… że spotkał się
ze swym najlepszym przyjacielem- Jamesem Potterem… Harry nienawidził jego
morderczyni; podłej, bezuczuciowej Bellatriks… Jego pragnieniem było
uśmiercenie tej przebrzydłej kobiety i tym samym „zranienie” Toma Riddle’a …o ile utrata kogoś mogła go
zranić to musiała to być ona- jego najwierniejsza służka podobno sam uczył ją
tego co umie, chłopak podejrzewał nawet, że Bellatriks pałała do Voldemorta innym
uczuciem niż tylko fanatyczne oddanie…głębszym o ile było to w ogóle dla niej
możliwe.
****
Draco Malfoy miał misję to wypełnienia. Misję,
która miała zaważyć na całym życiu jego i jego rodziny.
Chełpił się tym, że Mroczny Lord wybrał właśnie jego, ale tak naprawdę był
przerażony. Wiedział, że to jego ostatni rok w Hogwarcie niezależnie od wyniku
starań.
Sukces= ucieczka ze szkoły, wybawienie ojca i
matki
Porażka= uśmiercenie wielkiego
czarodzieja oraz konanie w nieludzkich męczarniach
Zadanie to uniemożliwiało mu spokojny sen i normalne funkcjonowanie.
Najczęściej przebywał sam, mimo, że upłynął dopiero tydzień nauki to nie
przykładał się do prac domowych i często wymyślał przeróżne bajki aby nie
chodzić na zajęcia. Towarzystwo ludzi irytowało go; ich błahe problemy, piski,
śmiechy, miłostki, fascynacje i marzenia. Z zadufanego dupka zmienił się w
wystraszoną fretkę, która nie ma wyjścia i MUSI coś zrobić w innym wypadku nie
dość, że sama zginie to jeszcze pociągnie ze za sobą ludzi do których czuje
szacunek. Czy Dracon kocha swoich rodziców? To pojęcie względne.. Dla
prawdziwego Malfoya nie liczą się uczucia; liczy się czysta krew, dobre imię
rodziny, etykieta- dokładnie w tej kolejności. Ojciec od dziecka wpajał mu
żelazne zasady, uczył jak nie mieć uczuć
Widzisz
to Draco?- jasnowłosy mężczyzna położył dwie fiolki na kuchennym stole; w
jednej znajdowała się jakaś złocista ciecz, a w drugiej zielona, oleista
substancja. Platynowłosy ok 5letni chłopczyk spojrzał na ojca swymi dużymi
szarymi oczyma.
-Tak, tatusiu.
- Tak, ojcze… Ile razy mam CI to powtarzać ?- jego głos był zimny i
wyprany z uczuć.
- Wybacz mi ojcze, to już się nie powtórzy- powiedział poważnym tonem
mały chłopiec- Więc…- dziecko na chwilę uciszyło się. Wiedziało, że nie może
okazać zbytniej ciekawości bo to nie jest godne Malfoy’ów . Milczało więc co
jakiś czas zerkając na fiolki.
- To-dorosły mężczyzny dotknął fiolki ze złocistą zawartością- jest
Nasza krew-czarodziejów czystej krwi, a to- tu dotknął drugiej fiolki- jest
krew mugoli i mieszańców. Złota nie miesza się ze szlamem. Nigdy.- spojrzał
surowo na syna- Zrozumiałeś?
-Tak, ta…ojcze- odparło dziecko patrząc nadal na fiolki.
-Więc co teraz zrobisz?
- Będę o tym pamiętał.
-Nie. Zastosujesz to w praktyce.
-Nie rozumiem, ojcze- stwierdziło dziecko spoglądając na mężczyznę ze
zdziwieniem.
- Twój kolega… Thomas nie jest z rodziny czarodziejów. Mój syn nie
będzie spoufalał się ze szlamą.
Rozumiesz?- chłopiec spojrzał na swojego rodziciela z niemym wyrzutem i
zaskoczeniem.
- Dean to mój jedyny kolega…ojcze.
- Nie liczy się ilość tylko jakość, synu, a to nie jest Twój poziom, to
nie jest Nasz poziom, a ród Malfy’ów musi coś sobą reprezentować… pewne
wartości. Od pokoleni ta nauka jest przekazywana z ojca na syna, a Ty musisz
się dostosować czy tego chcesz czy nie. Chodzi o dobre imię naszej rodziny- w
oczach chłopca pojawiły się łzy- Prawdziwy, pełnokrwisty Malfoy nie płacze-
rzucił sucho mężczyzna.
-Wybacz mi, ojcze- odrzekło załamującym się głosem dziecko.
- Nie wiem co z Tobą będzie, ale jeżeli się nie zmienisz i nadal
będziesz takim mazgajem to będzie oznaczać, że tak naprawdę nie mam syna, bo
czyż synem można nazwać przyjaciela szlam? – blondynek wyprostował się na
krześle, spojrzał swojemu ojcu prosto w oczy.
-Nie, ojcze. To była chwila słabości, która już się nie powtórzy. Gdy
następnym razem spotkam Thomasa to nawet nie zniżę się do poziomu rozmowy z
nim.- Kąciki ust dorosłego mężczyzny uniosły się z zadowolenia.
Tak, ojcze byłeś dobrym nauczycielem, tylko
jednego ze mnie do końca nie wypleniłeś… łez z poczucia bezsilności i niemocy.
***
Ciemność… wszędzie ciemność… niewidzące
oczy, niesłyszące uszy, nieczujące usta.
Nagle nieistniejące oczy otwierają się.
Brak powłoki cielesnej. Delikatna
srebrzysta mgiełka szybująca nad
Paryżem- miastem cudów.
Wszystkie te domy… ulice, ściskają moje serce, serce, którego nie
posiadam. Nie chcę go posiadać. Jestem mgłą, strzępkiem duszy unoszącym się nad
śniącym miastem. Widzę mój dom w samym centrum, nieistniejący dla oczu
zwyczajnych mugoli. Niewielka willa stojąca niemalże obok wieży Eiffla. Czy to
na pewno mój dom? Nie pamiętam, w końcu on już nie istnieje. Spalony; tyle
krzyku, łez i bólu. Lepiej wyrzucić to wszystko z pamięci, wszystko oprócz
chęci zemsty, która staje się coraz większa. Muszę go odnaleźć, ale jeszcze nie
jestem na tyle silna, nie dałabym rady…jeszcze nie teraz, ale już niedługo.
- Vi – cichy szept. Białowłosa otworzyła
oczy. Wszystko wskazywało na to, że na chwilę zapadła w krótki sen. Spojrzała
przed siebie, McGonagall mówiła o jakimś zaklęciu, ale Vivienne nie rozróżniała
jej słów, była otępiała przez nieprzespaną noc, kolejną…- Vi to już prawie
koniec, wytrzymaj jeszcze chwilkę- Larrysa mówiła do niej szeptem, dziewczyna
zdobyła się tylko na krótkie kiwnięcie głową. Czuła na sobie czyjś wzrok, nie
musiała się odwracać aby wiedzieć, że przyglądają się jej zielone oczy. Nie
miała siły ani ochoty patrzeć w stronę ciemnowłosego gryfona wtedy na wieży
trochę za bardzo ją poniosło, a to było niedopuszczalne. Obiecała sobie
przecież, że koniec z uczuciami. Koniec z tym całym cyrkiem. Nienawiść chowana
głęboko w sobie jest lepsza, boleśniejsza niż ta ujawniana. Gdy wybuchnie
ukryta jej siła będzie potężniejsza, a ta odkryta słaba i nic nie znacząca.
Girardet już od tygodnia starała się nie
patrzeć w te mijane na korytarzach zamku oczy. Jednak bez tego czuła, że
wegetuje. W tym chłopaku widziała swojego brata, Iana; mimo, że byli
bliźniakami nie byli do siebie podobni ani z wyglądu ani z charakteru. Zupełne
przeciwieństwa, ale mimo to była to najważniejsza osoba w jej życiu. Wiedziała,
że gryfon stracił ojca chrzestnego, możliwe, że wewnętrznie przeżywa taką samą
tragedię, jednak nie chciała aby dzielił się z nią tym. Zbliżyłoby to ich do
siebie jeszcze bardziej, a przecież jej zamiarem nie było wmawianie sobie, że
Ian nadal żyje i zabawa w „braciszka i siostrzyczkę”. On został zamordowany,
tak po prostu i żadna siła nie przywróci go do życia, nie sprawi, że spojrzy na
nią swoimi wielkimi zielonymi oczyma i powie to, tak dobrze znane zdanie; „Nie
wierzę, że jesteśmy spokrewnieni” – kochał to mówić, a ona potrafiła mu się odgryźć
mimo wszystko.
Wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc;
dziewczyna zrozumiała, że to koniec zajęć. Wstała, pośpiesznie pakując się i
opuszczając klasę, wiedziała, że oczy koloru avady „podążają” za nią, słyszała
kroki za sobą, czuła w powietrzu ruch jego ręki…wiedziała, że chyba musi stawić
temu czoła..
-
Harry! Zaczekaj! Gdzie idziesz!?- głos Hermiony i cofanie ręki. Udało
się jej kolejny raz ominąć Chłopca-Który-Przeżył, wymknąć się, przyśpieszyła
kroku, książka wypadła jej z ręki, przygryzła wargę, odwracając się powoli, ale
ktoś już ją podnosił.
- Proszę- cichy głos Dracona
Malfoya, jego jasna karnacja, tak podobna do niej, zapuchnięte oczy świadczące
o wielu nieprzespanych nocach. Patrzył na nią swymi szarymi oczyma bez wyrazu.
-Dziękuję- odpowiedziała biorąc
od niego książkę i nieznacznie się uśmiechając. Czuła, że chłopaka dotknęła
jakaś straszna tragedia, że nie tylko ona nie może nocami spać, a jej myśli
krążą cały czas w Okół jednej sprawy-Idziesz do Wielkiej Sali czy do Pokoju
Wspólnego?- zapytała dziwiąc się słowom, które wypowiedziały jej usta.
Jasnowłosy również się zdziwił, spoglądał na nią badawczo przez chwilę.
- Do Pokoju Wspólnego, jakoś nie
mam ochoty na jedzenie.
- To zupełnie tak jak ja. Nie
wiem gdzie podziały się dziewczyny więc możemy iść razem- powiedziała cicho.
- Dobrze- kąciki jego ust uniosły się niezauważalnie.
Szli w ciszy, ale była to cisza, która nie
przeszkadza. Milczenie, które czasami wyraża więcej niż potok słów. Weszli do
Pokoju Wspólnego zatrzymując się przed dormitorium dziewcząt; spojrzeli sobie w
oczy- nie jak para kochanków, ale jak ludzie, którzy się rozumieją… ludzie,
którzy mają podobne problemy i nie do końca wiedzą jak sobie z nimi poradzić,
którzy mają zadanie do wykonanie…zadanie, które ich przerasta.
- Czasami dobrze jest pomilczeć- powiedziała
dziewczyna nadal patrząc w oczy chłopaka- w niektórych momentach cisza jest
najlepszym porozumieniem- odwróciła się na pięcie z zamiarem odejścia, ale
poczuła jego dłoń na swoim ramieniu.
- Zawsze możemy jeszcze kiedyś pomilczeć-
szepnął, kiwnęła tylko głową, chłopak wziął rękę.
- Vievienne !!- drzwi dormitorium
otworzyły się, wybiegła z nich Selena patrząc ze zdziwieniem na Girardet, najwyraźniej nie zauważyła jeszcze
blondyna-Wszędzie cię szukałyśmy… Och, cześć Draco- powiedziała cicho.
- Cześć, Sel i do zobaczenia
Vievienne- odparł chłopak po czym poszedł w stronę dormitorium chłopaków.
- Rozmawiałaś ze Smokiem? –zapytała-
szkoda, że Parkinson tego nie widziała umarłaby z zazdrości- zapiszczała
blondynka uśmiechając się szeroko.