Polskie olbrzymy wyraziły chęć współpracy z siłami ciemności
-chociaż oczywiście nie do końca łatwo poszło - co James powitał z pewnego rodzaju ulgą i samozadowoleniem. Czas poświęcony na przynoszeniu prezentów
Gurgowi minął szybko, a w efekcie z października zrobił się zimny listopad.
Harrison był z siebie dumny, przez cały
czas spędzony z Nottem i Lestrange’a nie zamordował ani jednego z nich. Gurg
był ogromny i wyglądał naprawdę
strasznie , do tego miał paskudny charakter, ale Harrison wiedział jak dogadać
się z takimi osobnikami w dodatku zdobył od razu zaufanie doradców władcy.
Prawda była taka, że olbrzymy nie mogły już się doczekać momentu wyjścia ze
swojej kryjówki i niszczenia świata mugoli. Miały już dość ciągłego ukrywania
się i ignorancji ze strony Świata Magii. Harrison ani trochę im się nie dziwił
jego też szlag by trafiał gdyby musiał tkwić na jakimś zadupiu z dala od
swojego życiowego powołania. Teraz był niemal pewny, że Czarny Pan całkowicie
doceni jego starania i w końcu sprawa z Vivienne posunie się chociaż trochę do
przodu w końcu o to w tym wszystkim chodzi- o Nią , o miejsce JEJ pobytu. James splunął na podłogę swojego
tymczasowego lokum. Stwierdził, że nim Lord Voldemort wezwie go musi odpocząć, chociaż na chwilę bez tych dwóch przygłupów.
Miał ich już serdecznie dość. Obecnie znajdował się w małym miasteczku w środku
Szwecji, które leżało nad kanałem Gotyjskim. Wynajmował niewielki, obskurny
pokoik nad barem dla czarodziejów. W pokoju nie znajdowało się właściwie nic;
nie licząc niewielkiego, czarnego biurka z drewnianym, jasno brązowym krzesłem
niepasującym do niego całkowicie stojącego przy małym, brudnym okienku przez,
które z trudem można było dojrzeć wąską,
smętną uliczkę po której powoli poruszali się ludzie. Pomieszczenie Harrisona
było małych rozmiarów bo obok
wymienionego wcześniej biurka, krzesła i okienka było tu jeszcze łóżko, które
skrzypiało głośno przy każdym, najmniejszym nawet ruchu. Podłoga była drewniana
i w całkowitości pasująca do krzesełka natomiast ściany raziły w oczy okropnym
pomarańczowym kolorem, gdzieniegdzie farba odpadła co dodawało kwaterze
żałosnego wyglądu.
James nie był biedny.
Lubił takie miejsca. Miejsca ociekające brudem. Podejrzane, omijane przez
większość ludzi.W takich miejscach czuł się swobodnie w końcu większość swego
życia spędził właśnie w takim otoczeniu. Ściągnął czarną koszulkę z krótkim
rękawkiem po czym położył się na łóżku, które „głośno jęknęło”. Wpatrywał się w
brudny szary sufit, który kiedyś zapewne był biały. Mimo zmęczenia i chęci
samotności zaczęła doskwierać mu nuda, już tak dawno nie doświadczył żadnej
rozrywki, a przecież był mężczyzną i miał swoje potrzeby, które musiał czasami
zaspokoić.
Uśmiechnął się do
swoich czarnych myśli oczekując na wieczór, który już niedługo miał zapaść; w
końcu niedaleko byli mugole. Miał ochotę na odrobinę zabawy z jakąś jasnowłosą
mugolską pięknością, ale teraz był zmęczony. Zamknął oczy myśląc o Vivienne; o
jej białych włosach pozlepianych zakrzepłą krwią, delikatnej, aksamitnej
skórze; tak przyjemnej w dotyku; niewielkich stopach, drobnej budowie, dużych
ustach i zjawiskowych oczach. Uwielbiał ją posiadać. Zabawiać się nią. Czuć jej
słodki zapach. Słyszeć jej krzyk i przekleństwa rzucane do niego. Uwielbiał jej
niewyparzony język… tak baaardzo… Myśli zaczęły mętnieć. Kraina snów zaczęła
wzywać rycerza ciemności.
Mamo… mamusiu… - mały chłopczyk z krótkimi
ciemnymi włosami i łzami w oczach stał na progu drzwi. Przed nim i za nim była
tylko ciemność.- Mamusiu…! Ja obiecuję, że już nigdy tego nie zrobię. Nie będę
już niegrzeczny. Chcę tylko żebyś wróciła do mnie- dziecko patrzyło w ciemność
w przed sobą, próbując doszukać się w niej jakiegoś kształtu, ruchu, ale nic
nie widziało- Mamo…!!! Proszę! Wróć do mnie! Nic Ci nie jest? Tatuś nic Ci nie
zrobił?- z oczu zaczęły wypływać łzy… czerwone łzy po których na twarzy
pozostawały brunatne „ścieżki” ich
wędrówki. Dziecko otarło oczy; zobaczyło co wydobywa się z jego oczu i zaczęło
płakać jeszcze bardziej. Krew zaczęła zalewać jego oczy tak, że nie było w
stanie nic zobaczyć. Przekroczyło próg. Drzwi zamknęły się za nim z głuchym
trzaskiem. Przestraszony chłopczyk zaczął walić w nie maleńkimi piąstkami, ale
nic się nie stało. Nagle coś poruszyło się w ciemności, dziecko
znieruchomiało. Przestało płakać, wytarło szybko oczy; teraz całe umazane było
krwią. Spojrzało w ciemność, mrużąc duże, zielone oczy. Coś dużego zbliżało się
w jego stronę. Szło na czworakach, ale nie chwileczkę to nie miało nóg ani rąk
tylko dziwne łapy, zakończone długimi pazurami. Poruszało się powoli, miało
długi ciemny ogon, przypominający ogon dużego jaszczura. Chłopczyk zaczął
krzyczeć, ale TO nie rzuciło się na niego. Siedziało w pewnej odległości od
niego. Nie było widać głowy, ale ciemnowłose dziecko nie chciało jej zobaczyć.
Biło i kopało w drzwi, gdy te nagle po prostu się rozpadły… Za nimi była
ciemność i ślepia spozierające z niej. Czerwone, okropne ślepia wpatrujące się
w chłopczyka. Dziecko było w potrzasku. Stłumiony krzyk wydobył się z jego
ściśniętego gardła. Usiadło na ziemi, płacząc. Krew lała się obficie z jego
oczu, nosa i ust. Chłopak zaczął się nią dusić, próbował przestać, ale to mu
się nie udawało. Paznokcie chłopczyka zaczęły mimowolnie wbijać się w jego
policzki; skóra zaczęła odpadać ukazują jego wnętrze. Zgniły, śmierdzący
środek. Z którego zaczęły wychodzić grube, białe larwy. Potwór siedzący w
pewnym oddaleniu od niego przechylił pysk, ale widoczne były tylko jego „usta”
z których wystawały długie, ostre kły. Zrobiło coś na kształt makabrycznego
uśmiechu parząc na konające, przerażone dziecko. Chłopczyk mimo, że nic nie
widział spojrzał w stronę potwornego stworzenia. Rzuciło się na niego
otwierając szeroko swój pysk, który rozciągnął się niczym u węża.
James Harrison krzyknął.
Otworzył oczy po czym usiadł na łóżku. Znowu miał ten cholerny koszmar. To
dlatego nie lubił spać.Nie lubił widzieć bezbronnego siebie narażonego na ataki
dziwnych stworów. Spojrzał na okno. Panował za nim mrok. Podniósł się z łóżka,
założył koszulkę, podniósł z ziemi czarną skórę, z szuflady biurka wyjął dość
duży nóż po czym opuścił mieszkanie. Teleportował się do Sztokholmu; stolicy
Szwecji po czym wszedł do pierwszego lepszego klubu. Nie mógł już się doczekać.
Kupił piwo za mugolskie pieniądze po czym usiadł na obitej czerwoną skórą
kanapie. Patrząc na zapełniony parkiet. Zwykle nie musiał długo czekać na
potencjalną ofiarę- i tym razem się nie rozczarował. Klub był ubogo urządzony.
Dominowały w nim ciemne kolory. Barman miał ponurą minę , a klientami byli
młodzi ludzie.
- Przepraszam, możemy się przysiąść?- zapytała brązowowłosa
smukła dziewczyna o wyrazie twarzy zwykłej ulicznicy, James skrzywił się. Miał
już odpowiedzieć coś bardzo niemiłego, ale zobaczył, że dziewczyna trzyma za
rękę śliczną, drobną młodą kobietkę z długimi blond włosami, które układały się
w delikatne fale. Patrzyła na niego nieśmiało. Miała na sobie prostą, jasną
sukienkę co sprawiało, że ze swoją jasną karnacją, włosami i ustami
pomalowanymi ciemną szminką wyglądała jak jakiś duch. James uśmiechnął się
delikatnie odsuwając się nieco w bok.
-Oczywiście. Siadajcie. Może kupić Wam drinki?
- Tak, poprosimy, ale może ja zajdę po nie?- zapytała
brązowowłosa uśmiechając się figlarnie do swojej koleżanki, której policzki
zarumieniły się lekko.
- Nie, ja to zrobię- powiedział idąc w stronę baru. Tak
podobna do Vivienne. Zawsze szukał ofiar przypominających ją, ale ta była
wyjątkowo podobna. Zamówił dwa drinki z dużą ilością wódki po czym podał
dziewczynom. Z zadowoleniem zauważył, że przy stoliku siedział tylko biały duszek. Jej koleżanka
wirowała na parkiecie. Usiadł obok dziewczyny, która znowu zarumieniła się.
- Dlaczego koleżanka Cię zostawiła?
- Ona zawsze tak robi, ale to moja przyjaciółka więc muszę
jej to wybaczyć- stwierdziła uśmiechając się do mężczyzny.
-Przyjaciółki nie powinny tak mówić- powiedział, dotykając
palcami różdżki wystającej z kieszeni. Miał zamiar rzucić na nią zaklęcie
kontrolujące i teleportować się w jakieś ustronne miejsce gdzie można
pozostawić zwłoki młodej dziewczyny.
- Jest pan z zagranicy ? Słyszę, że ma Pan specyficzny
akcent.
- Tak. Jestem Amerykaninem- dobrze wiedział, że szwedki
lubią Stany Zjednoczone.
- Naprawdę?!- oczy niewinnej duszyczki rozszerzyły z
zaciekawieniem z jej ust zaczął się wylewać potok słów, ale James nie zwracał
już na to uwagi. Wyciągnął różdżkę, trzymając ją pod stolikiem, skierował na
dziewczynę i wypowiedział formułę. Od razu umilkła. Wstał, a ona wraz z nim.
Opuścili szybko klub. Objął ją w pasie i teleportował się do lasu w Szkocji. Do
tego samego miejsca gdzie trzymał Vivienne Girardet. Weszli do szopy. James
cofnął zaklęcie. Dziewczyna rozejrzała się przerażona, mężczyzna zaczął
rozpinać spodnie.
- Co ja tu robię?! – krzyczała przerażona. W tej chwili tak
bardzo przypominała mu Vi. Pchnął ją na ścianę podniósł do góry sukienkę,
opuścił spodnie. Wziął ją brutalnie z całych sił przypierając do ściany. To
trwało krótką chwilę. Skończył tak szybko, że tak naprawdę nie zdążył nawet się
tym nacieszyć. Dziewczyna płakała i błagała, a jego podniecało to coraz
bardziej. Nie skończył na razie. Zgwałcił ją kilkanaście razy była; dziewicą, a
to potęgowało jego żądzę. Po 11 razie kobieta ledwo żyła. Puścił ją, a ona
spadła na podłogę jak szmaciana lalka, cała się trzęsła, ale nie była w stanie
nic powiedzieć. Harrison zapiął spodnie chwycił ją za włosy po czym wywlókł z
budynku. Stłumiony krzyk wydobył się z jej gardła gdy mężczyzna wlókł ją po
kamieniach i ściółce leśnej. Znaleźli się obok jaskini; jednej z tych w których
szukał Vivienne. Wyciągnął nóż i rozpłatał jej brzuch z którego zaczęła wylewać
się krew. Kobieta krzyczała i płakała trzymając się za brzuch, desperacko
próbując powkładać do niego wylewające się wnętrzności. James Harrison zaśmiał
się zimno patrząc na jej wysiłki.
- Mam nadzieję, że Ci
się podobało Vi. Nie muszę nawet Cię
zabijać. Ty już nie żyjesz. Może wcześniej pożrą Cię wilki gdy wyczują
pożywienie. Przynajmniej będziesz pożyteczna.
-Błagam, nie zostawiaj mnie tu- szlochała dziewczyna na co
mężczyzna uśmiechnął się tylko pogardliwie.
- Nie jesteś mi już potrzebna. Nie jesteś Vivienne. Nigdy
byś mi jej nie zastąpiła- powiedział po czym ostatni raz spojrzał w jej błagalne oczy, które nie były jasno
niebieskie. Były brązowe. Skrzywił się z niesmakiem. Jak ta rozpaczająca istota
mogła mu JĄ przypominać? Odwrócił się na pięcie po czym teleportował się do
swojego obskurnego pokoiku na smętnej uliczce. Rozebrał się i położył na
skrzypiącym łóżku. Mimo wszystko był zmęczony. Już dawno tak się nie zabawiał.
Czuł niedosyt i nikt nie mógłby wypełnić tej pustki, może oprócz Girardet… ale
na nią musiał jeszcze trochę poczekać co doprowadzało go do zimnej furii. Jej
nigdy nie zabiłby w ten sposób. Zabijałby ją powoli, powolutku próbując
całkowicie ją złamać. Raz mu się to udało.
Zabił jej brata. Nieumyślnie, ale jednak zamordował go. To złamało ją. W
obecnej chwili zastanawiał się nad tym czy Vivienne ma jakąś sympatię chociaż
po tym co jej zrobił pewnie nigdy nie zaufa żadnemu mężczyźnie, w końcu to był
jej pierwszy raz – z nim w tej szopie. Podniecanie zaczęło znowu mu doskwierać,
ale czuł, że z każdym dniem przybliża się do swego celu.
**
Tak! Trochę akcji
myślę, że Was obudziło.